Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi sirmicho z Gdańska.

Dystans całkowity: 21855.64 km
Dystans w terenie: 3601.50 km
Średnia prędkość: 20.71 km/h
Dystans w terenie podaję na oko. Więcej o mnie.

Statystyki


button stats bikestats.pl
poprzednie lata
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy sirmicho.bikestats.pl

Kontakt

|




Wpisy archiwalne w kategorii

wypady

Dystans całkowity:3668.81 km (w terenie 828.70 km; 22.59%)
Czas w ruchu:188:15
Średnia prędkość:19.49 km/h
Maksymalna prędkość:63.17 km/h
Suma podjazdów:19450 m
Maks. tętno maksymalne:181 (91 %)
Maks. tętno średnie:126 (63 %)
Suma kalorii:9196 kcal
Liczba aktywności:61
Średnio na aktywność:60.14 km i 3h 05m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
44.60 km 40.00 km teren
03:22 h 13.25 km/h
Maks. pr.:31.20 km/h
Temperatura:
Podjazdy: 36 m

Izbica - Łeba

Sobota, 17 sierpnia 2013 · dodano: 19.08.2013 | Komentarze 0
Uczestnicy:

Na weekend wybraliśmy się do Izbicy nad jeziorem Łebsko i dołączyliśmy do Turysty (z synem) i Marchosa (też z synem).


W sobotę wybraliśmy się z nimi na wycieczkę do Łeby. Tam rozdzieliśmy się, oni pojechali do latarni morskiej Stilo, a my daliśmy sobie spokój, bo strasznie ciężko się jechało i zawróciliśmy.
W drodze powrotnej w Łebie trafiliśmy na paradę motocyklistów. Z dwadzieścia minut trwał przejazd najróżniejszych maszyn na dwóch i trzech (a czasem i na większej ilości) kołach. Niektóre były bardzo ciekawe.

Fotki wraz z większą relacją na pewno pojawią się we wpisach Turysty i Marchosa.

Dzięki za wspólny wypad :)
Kategoria wypady, z Anią


Dane wyjazdu:
82.50 km 8.00 km teren
03:21 h 24.63 km/h
Maks. pr.:33.40 km/h
Temperatura:
Podjazdy: 57 m

Wielkopolska rundka... po kościołach

Sobota, 22 czerwca 2013 · dodano: 22.06.2013 | Komentarze 2

Jednak Ziemiański Szlak Rowerowy sobie odpuściłem i dobrze, bo mimo krótszej i w zdecydowanej większości asfaltowej trasie, czułem zmęczenie.


Ruszam z Miejskiej Górki i kieruję się do Gostkowa, gdzie odbijam na zachód. Początek jedzie się wyśmienicie, potem dowiem się, że to głównie zasługa wiatru, który pcha mnie do przodu. Niestety później wiatr będzie moim wrogiem.

W okolicach miejscowości Karzec dostrzegam w skraju drogi jakieś brązowe coś. No ładnie, myślę, na pewno pies. Zwalniam i w tym samym momencie dostrzegam, że to nie pies tylko sarenka. A nawet dwie. Sarna z małym. Zatrzymuję się i pstrykam fotę. Wyszło jak wyszło, niestety kiedy zbliżyłem się, by zrobić lepsze ujęcie, sarna zauważyła "zagrożenie" i zaczęło głośno po swojemu "szczekać" i oba zwierzaki zwiały w pobliskie drzewa.
Sarenka z maleństwem © sirmicho


Chwilę później wjeżdżam tu:

O, przepraszam, nie ta fotka, choć skojarzenie jak najbardziej słuszne.
Pudliszki © sirmicho


To właśnie tu produkuje się słynne pudliszkowskie ketchupy (oraz inne produkty spożywcze). Dokoła miejscowości cała masa pól uprawnych... oczywiście w większości z pomidorami. Pola uprawne to z resztą bardzo częsty widok w Wielkopolsce. Zewsząd otaczały mnie pola zbóż czy innego ziemniaka. Niestety często tym widokom towarzyszył zapach nawozu.

Jest tu płasko jak na stole. Ale mylne było moje myślenie, że dzięki temu będzie łatwiej. Wiatr nie ma się na czym zatrzymać, więc jeśli już wieje to nie ma mowy o tym, żeby się przed nim schować.

Za Pudliszkami ląduję na nieco bardziej ruchliwej drodze (do tej pory samochody, które mnie mijały można było zliczyć na palcach dwóch rąk - a przejechałem 20 km) w stronę Krobi. Ale i tak nie było źle. W Krobi zatrzymuję się na chwilę, by pstryknąć fotkę pomnikowi św. Floriana.
Pomnik św Floriana w Krobi © sirmicho


W Gębicach trafiam na Ziemiański Szlak Rowerowy, który to miałem w planach objeżdżać. Z szosy znak zakaz ruchu rowerowego spycha mnie na drogę dla rowerów. Nie jest za wygodna, ale narzekać też nie mogę. Dość spory kawałek brukową kostką przeplatany miejscami asfaltem. W Gębicach staję też przed ciekawą i ładną bramą, za którą dróżka prowadzi pewnie do ciekawego pałacyku. Niestety brama była zamknięta. Pojechałem więc dalej do Pępowa.

A tam trafiam na piękny gotycko-renesansowy kościół z XV wieku.
Gotycko-renesansowy kościół w Pępowie © sirmicho


Tuż obok, na skrzyżowaniu znajduję ciekawy pomnik przedstawiający dwa konie.
Pomnik pępowskich koni © sirmicho

Kawałek dalej na trasie znajduję powód tego pomnika. W Pępowie mieści się spora (i z tradycjami) stadnina koni.

Od Pępowa moja trasa prowadzi naprzemiennie na południe, wschód, południe, wschód... i wszystko pod wiatr wiejący właśnie od południa.

Docieram do miejsowości Smolice, gdzie pod kościółkiem robię sobie krótki odpoczynek, zanim ruszę znów na walkę z wiatrem.
Kościół w Smolicach © sirmicho


Za Rogożewem asfalt zamienia się w szuter, którym jadę parę kilometrów aż do Pawłowa. Tam odbijam na południe na Jutrosin. Przez miasto przejeżdżam szybko, gdyż byłem tam już nie raz autem. Nie zrobiłem żadnego zdjęcia, ale posłużę się zapożyczonym z Internetu, bo znajduje się tam... a jakże, kolejny piękny kościół.


Jeśli myślicie, że to koniec kościołów na dziś to się mylicie. Ale zanim on, to jeszcze pstrykam fotkę po drodze:
Droga © sirmicho


Niedaleko za Jutrosinem wjeżdżam do Dubina, gdzie zaskakuje mnie kolejna sakralna budowla. Równie piękna co pozostałe, ale już nie z taką bogatą historią.
Kościół w Dubinie © sirmicho

Na pobliskich ławeczkach robię sobie krótki odpoczynek.

W końcu docieram do Szkaradowa, a to oznacza, że kończy się moje kręcenie na południe (czyt. pod wiatr). A samo Szkaradowo - nie takie szkaradne jak nazwa sugeruje. Wieś zadbana, co zresztą było widać po mieszkańcach, którzy tłumnie grabili, zamiatali ulicę przed swoimi posesjami. Mijałem ich (oczywiście nie tych samych) też w innych odwiedzanych miejscowościach, ale tutaj było ich naprawdę sporo.

Trafiam następnie do Zaorla - miejscowości najbardziej wysuniętej na południe w województwie wielkopolskim. Głosi o tym z resztą napis na miejscowej remizie - "Ostatnia brama Wielkopolski" (czy coś takiego, piszę z pamięci). Za Zaorlem stwierdzam, że napiłbym się coli, ale na moje nieszczęście nie trafiam w następnych miejscowościach na żaden sklep. Za to mijam kolejne bocianie gniazdo (nie wspominałem o poprzednich, bo nie robiłem im zdjęć;-) )
Bociany © sirmicho


W końcu trafiam do Golejewka i na sklep! Tam zaopatruję się w puszkę napoju, który ratuje mi życie (przesadzam rzecz jasna, ale ani woda, ani powerade nie dały mi tyle energii co ta jedna puszeczka).
Niezawodny napój © sirmicho

W tej samej miejscowości mijam kościół, ale już chyba przywykłem do ich widoków i nawet go nie zauważam. Zauważyłem dopiero teraz jak przeglądam mapę.

Za Chojnem trafiam na drugi i ostatni odcinek terenowy. Ponownie szuter, a potem droga gruntowa. Dość dziurawa, ale da się jechać całkiem komfortowo. Docieram nią do Niemarzyna, skąd miałem zamiar jechać dalej na zachód. Niestety to co zobaczyłem zmieniło moje plany.
O nie, tędy jechać nie będę © sirmicho


Zawróciłem kawałek i odbiłem na północ. Droga wyprowadza mnie do Miejskiej Górki, skąd zaczynałem wycieczkę. I w tym momencie ją kończę, rezygnując tym samym z dodatkowych 15 km, które miałem w planach. Ale szczerze mówiąc jechałem już na resztkach sił.

Spostrzeżenia:
a) kondycja słaba
b) pola, pola, pola
c) płasko i wietrznie
d) kościoły, kościoły, kościoły
e) no i jeszcze podobno sporo dworków i pałaców, ale to innym razem.
Kategoria solo, wypady


Dane wyjazdu:
16.60 km 5.00 km teren
00:41 h 24.29 km/h
Maks. pr.:33.40 km/h
Temperatura:
Podjazdy: 19 m

Rundeczka

Piątek, 21 czerwca 2013 · dodano: 21.06.2013 | Komentarze 0

A tak nietypowo, bo w... Wielkopolsce. Z Anią wpadliśmy w odwiedziny do rodziców, a skoro mam już blachosmroda to rower zapakowałem no i jestem.

Zrobiłem sobie rundkę przed jutrzejszą większą wycieczką. No właśnie, ale wycieczka ta stanęła pod znakiem zapytania. Podczas pompowania dziś koła (bo jakimś dziwnym cudem zeszło mi powietrze, bo wyjęciu roweru z auta) nabawiłem się pęcherza na dłoni, który pękł i mam dość sporą ranę. O ile podczas jazdy po asfalcie niespecjalnie mi to przeszkadza, o tyle w terenie (a dziś miałem okazję pojeździć chwilę po bruku) niestety boli. Także z moich planów nici, bo jutrzejszy plan objechania Ziemiańskiego Szlaku Rowerowego zakłada sporo jazdy po terenie.

Muszę wymyślić jakąś trasę po asfalcie, gorzej, że nie znam okolicy, ale coś się na jutro wymyśli mam nadzieję.

A dzisiejsza trasa to Miejska Górka-Niepart-Oczkowice-Rzyczkowo.
Kościół w Nieparcie © sirmicho
Kategoria solo, wypady


Dane wyjazdu:
60.60 km 0.00 km teren
03:38 h 16.68 km/h
Maks. pr.:55.10 km/h
Temperatura:
Podjazdy:313 m

Na rybkę do Rewy

Czwartek, 30 maja 2013 · dodano: 30.05.2013 | Komentarze 0
Uczestnicy:

Turysta planował na dziś start trzydniowej wycieczki z synem (sakwy, namiot i te sprawy). Zaproponował również byśmy towarzyszyli im podczas pierwszego dnia. Czemu nie. Namówiłem aniathemę, zaprosiłem też kuzyna z żoną (niezrzeszeni w BS). A na trasie dołączyła jeszcze do nas magdullah.



Plan na dziś - Puck. Ruszamy zgodnie z planem. Jedziemy bardzo różnymi drogami, od asfaltu, po leśne ścieżki, mamy także kawałek po bruku.

W Rumii trafiamy na procesję i musimy nieco zboczyć z trasy, ale na szczęście nie trzeba było nigdzie kluczyć. Za Rumią wjeżdżamy z kolei na świetny kawałek trasy rowerowej. Wyłączony z ruchu samochodowego asfalt przyciąga wielu rowerzystów.
Na drodze rowerowej za Rumią © sirmicho

Mniej więcej tutaj powstaje pomysł, by jednak nie jechać do Pucka a oddzielić się od grupy i odbić w prawo na Rewę.
Kuba prowadzi peleton © sirmicho


Przy oczyszczalni ścieków dzielimy się na dwie grupki. Turysta z Kubą i Magdą jadą na północ w stronę Pucka, reszta z nas odbija na wschód w stronę Rewy. Po niedługim czasie trafiamy na plażę, gdzie rowery odpoczywają
Rowery plażujące © sirmicho

a niektórzy korzystają z okazji by popluskać się w morskiej wodzie.
Morze © sirmicho


Wpadamy też na obiad. Skoro nad morzem no to wypadałoby zjeść rybę. Nie, tu nie będzie niespodzianki. Zjedliśmy tę rybę.

Potem ruszamy w drogę powrotną. Z racji tego, że w domu opracowałem powrót z Pucka trochę inną stroną niż się obecnie znajdowaliśmy, przyszło mi przetestować jak sprawdzi się nawigacja i automatyczne wyznaczenie trasy. Garmin puścił nas szlakiem biegnącym wzdłuż brzegu, zamiast skierować nas na główną drogę, co wydawało się dobrym pomysłem. Ale jak się okazało zaproponowany szlak to dróżka wydeptana w trawie, przerywana dość często gęstym, niemal plażowym, piaskiem. Stąd jazda była uciążliwa... ale kto wie czy i tak nie była to lepsza opcja od ruchliwej szosy.

W końcu docieramy i tak do głównej szosy i (na szczęście tylko kawałek) jedziemy nią aż do Kosakowa. Można było wcześniej wjechać na elegancką i szeroką drogę dla rowerów biegnącą parę metrów od szosy, ale nie była zbyt widocznie oznakowana i przegapiłem wjazd. Za rondem jednak na nią wjechaliśmy.

Do Gdyni Obłuża jedziemy cały czas elegancką drogą dla rowerów. Szok, to jednak w Gdyni zdarzają się porządne drogi dla rowerzystów. Miłe zaskoczenie mija jednak w momencie wjazdu do miasta. Choć z początku mamy ładny czerwony asfalcik przy estakadzie Kwiatkowskiego, jednak widoczny jest brak pomysłu na rowerowe rozwiązania. Ddr jest, potem znika, zamienia się w chodnik, gdzie nie ma możliwości wjazdu na jezdnię, wysokie krawężniki... no, nadal nie jest w Gdyni dobrze.

Docieramy do dworca głównego, gdzie pakujemy się w autobus szynowy do domu.

Wracając jeszcze do nawigacji - generalnie nawigacja w oparciu o mapy UMP dała radę i wyznaczyła bardzo fajną rowerowo trasę.

Fajnie było wreszcie gdzieś pojechać i zrobić wpis z kategorii "wypady" a nie w kółko "do/z pracy". Dzięki Turysta za zaproponowanie wycieczki, za świetną trasę. Miło było też poznać nową rowerową duszę. Pozdrowienia dla magdullah.
Kategoria wypady, z Anią


Dane wyjazdu:
30.29 km 4.00 km teren
01:35 h 19.13 km/h
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
Podjazdy: m

Powrót z Lipinek

Niedziela, 9 września 2012 · dodano: 10.09.2012 | Komentarze 0

Na pociąg do Warlubia a potem z Gdańska Głównego do domu.
Kategoria z Anią, wypady


Dane wyjazdu:
34.40 km 4.00 km teren
01:29 h 23.19 km/h
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
Podjazdy: m

Do Lipinek

Piątek, 7 września 2012 · dodano: 10.09.2012 | Komentarze 0

Do Lipinek na super ekstra weekend podczas którego mieliśmy objeżdżać Bory Tucholskie na rowerach, a zamiast tego poszliśmy pieszo na grzyby, których i tak nie było ;-)
Ale nie szkodzi. I tak było świetnie.

Przejazd to Osowa-Oliwa na pociąg. Warlubie-Lipinki. Lipinki-Borowy Młyn-Lipinki
Kategoria z Anią, wypady


Dane wyjazdu:
61.26 km 18.00 km teren
03:02 h 20.20 km/h
Maks. pr.:47.20 km/h
Temperatura:16.0
Podjazdy:497 m
Rower:

Donas, Źródło Marii i oglądanie roweru

Sobota, 5 maja 2012 · dodano: 06.05.2012 | Komentarze 2

Umówiłem się dziś z moim kuzynem (Tomek) i jego narzeczoną (Sarah) na wycieczkę. Spotkaliśmy się w Osowej, do której kuzyn zaiwaniał przez las. Chwilę po tym jak ruszyliśmy Tomkowi strzeliła obręcz w tylnym kole, tak że zahaczała o hamulec. Dla niego wycieczka już się skończyła. Cały wyjazd stanął pod znakiem zapytania, ale Sarah stwierdziła, że jednak chce jechać i pojechaliśmy we dwójkę.

Pierwszym celem wycieczki była góra Donas. Byłem tam może z dwa razy i za bardzo drogi nie pamiętałem ale trafiliśmy bez problemu.
W drodze na Donas © sirmicho

Z początku nie chcieliśmy wchodzić na górę, trochę z obawy przed zostawieniem rowerów bez opieki, a trochę dlatego, że ja się boję wysokości, ale się przemogłem i wdrapaliśmy się na wieżę.
Wieża widokowa na górze Donas © sirmicho

Widok z Donas © sirmicho

Z góry Donas wróciliśmy tą samą drogą do lasu i skręciliśmy w stronę Źródła Marii. Dawno nie było mnie w tym miejscu, a bardzo je lubię.
Źródło Marii © sirmicho

Dalej pojechaliśmy w stronę Gołębiewa, gdzie skręciliśmy w lewo i łagodnym Rejem zjechaliśmy do Sopotu. Po drodze Sarah miała kolejny problem z łańcuchem (pierwszy był podczas dojazdu na Donas). Łańcuch spadał z przedniej tarczy i zakleszczał się pomiędzy zębatkami. Coś mi to przypominało. Sam miałem ten problem w zeszłym roku. Okazało się, że u Sary było dokładnie to samo. Wszystkie cztery śruby mocujące na zębatce były luźne. Na szczęście miałem ze sobą narzędzia i skręciłem to do kupy.

Kwaśny © sirmicho


W Sopocie byliśmy dosłownie chwilkę, bo skierowaliśmy się od razu w stronę Jelitkowa i potem na Przmorze przez ddr na Pomorskiej. Na Przymorzu się rozdzielamy, bo Sara zostaje na obiad u swojej przyszłej teściowej. Ja zaś postanawiam odwiedzić koleżankę, która w piątek nabyła nowy rower. A że jest to kolejny Cube w Gdańsku to nie mogłem się powstrzymać, żeby go nie obejrzeć.

Wróciłem do Oliwy, a potem poleconą mi kiedyś przez Lusziego ścieżką przemknąłem na Szwedzką Groblę. Pierwszy raz w życiu przejechałem całą Szwedzką pod górę i odbiłem na ścieżkę do Matarni. Potem już sprawdzonym dojazdem przecisnąłem się na Kiełpinek (czy Kiełpino, sam już nie wiem). Obejrzałem Cube'a koleżanki. Ładny rowerek sobie sprawiła. Nie mogłem jednak długo podziwiać, bo była już piętnasta, a na szesnastą byłem umówiony na grilla.

Wracałem ddrem przy ul. Nowatorów, gdzie męczyłem się strasznie pod nasilający się wiatr. Przypomniał mi się wtorkowy powrót z Tczewa. Na szczęście tym razem starczyło mi sił. Potem już tylko Rębiechowo, Barniewice, Owczarnia i dom.

Fajna wycieczka, w dużej części po terenie, czego ostatnio mi brakowało. Dzięki Sarah za towarzystwo i wycieczkę.

Kategoria tpk, wypady


Dane wyjazdu:
216.16 km 0.00 km teren
08:48 h 24.56 km/h
Maks. pr.:52.10 km/h
Temperatura:
Podjazdy:220 m

Pierwszomajowy przejazd dwustukilometrowy

Wtorek, 1 maja 2012 · dodano: 02.05.2012 | Komentarze 2

Nie byłem przekonany do tej wycieczki. Porywałem się na mocny dystans 200 km, nie mając przejechanych nawet 50 km na raz w tym roku. I do tego nieprzychylne prognozy dotyczące silnego wiatru. Nie napawało to optymizmem i jeszcze dzień przed wyjazdem byłem gotów zrezygnować.

Nie zrobiłem tego. 1 Maja stawiłem się o godzinie 7 w punkcie zbiórki. Po chwili niemal w komplecie (Turysta, Marchos i Luszi) ruszyliśmy do Gdańska, gdzie dołączył do nas Adam.
Zbiórka © sirmicho


Pierwszym celem wycieczki była Krynica Morska, do której docieramy przez Sobieszewo, Stegnę i Sztutowo. Na wyspie sobieszewskiej miałem małą przygodę z sakwą. Otóż pękły plastikowe oczka przez które przewleczone były paski mocujące sakwę do bagażnika. Sakwa na jednej z dziur podskoczyła i wylądowała na tylnym kole, które dość mocno obtarły wierzchnią cześć sakwy. Na tyle mocno, że materiał się przedziurawił. Na całe szczęście Luszi miał ze sobą plastikowe zipy, które zastąpiły pęknięte elementy i do końca drogi sprawdzały się wyśmienicie.
W Sobieszewie © sirmicho

Awaria sakwy © sirmicho

Prom przez Wisłę © sirmicho


Trasa od Gdańska do Krynicy Morskiej była bardzo uciążliwa. Zaczynając od sporego ruchu samochodowego w Gdańsku, przez dziurawą przeprawę przez Sobieszewo, kończąc na jeździe pod wiatr w towarzystwie często i gęsto wyprzedzających nas aut w drodze do Krynicy.
W trasie © sirmicho


W Krynicy posililiśmy się w Smażalni "Okoń", ale przyznam szczerze, że filet z dorsza nie bardzo mi smakował. Po obiadku i dość długim postoju ruszyliśmy w drogę powrotną do Sztutowa, zaglądając jednak jeszcze przed opuszczeniem Krynicy na plażę. Piach i woda - nic ciekawego.
Krynica Morska © sirmicho


Kwaśny w Krynicy Morskiej

W tę stronę jechało się zdecydowanie łatwiej. Przede wszystkim z wiatrem nie wiejącym w twarz i aut jakby mniej jechało. W Sztutowie odbiliśmy na Nowy Dwór Gdański. Ten fragment drogi, aż do Tczewa jechało się wyśmienicie. Wiatr wiał nam prosto w plecy pomagając rozwinąć normalną prędkość.
Lichnowy © sirmicho


Tczew (160 km) to punkt przełomowy wycieczki. Tu skręcaliśmy w stronę Gdańska, a to oznaczało, że czekało nas 50 km jazdy idealnie pod wiatr, który jak nam się zdawało wiał teraz ze zwiększoną siłą. Po drodze Adam zaczął opadać z sił. Co jakiś czas odłączał się od grupki i zostawał z tyłu. Widać było, że wiatr dał mu się we znaki. Zresztą i mnie nie było łatwo. Zacząłem odczuwać trud i zmęczenie i czułem, że może nie starczyć mi sił na powrót.
Odpoczynek za Tczewem © sirmicho


W końcu Adam się wycofuje i w Krzywym Kole kieruje się do Pszczółek na PKP. My jedziemy dalej. Z każdym kolejnym kilometrem czuję jak ulatują ze mnie siły. Ciągnę się za silnie jadącymi Turystą, Luszim i Marchosem. Kiedy tylko zwalniam a trójka kolegów zaczyna się oddalać, daję znać dzwonkiem by za mną poczekali.
Niedługo dom © sirmicho


W końcu docieramy do Gdańska. Zdycham ze zmęczenia. Chłopaki knują którędy będą wracać na Osowę. Zdając sobie sprawę, że będę dla nich jedynie kulą u koła oznajmiam, by na mnie nie czekali. Niech jadą swoim tempem, ja się jakoś do domu doczłapię. Ruszamy. Ale zaraz na starcie chłopaki oddalili się dość znacznie. Wrzuciłem na luz i bardzo lajtowym tempem (choć nadal stanowiło to dla mnie wyzwanie) dojeżdżam do Oliwy. Na samą myśl o podjeździe na górę robi mi się słabo i rezygnuję z tego pomysłu. Wsiadam do autobusu i w ten sposób docieram do domu.

Okazało się, że jednak nie byłem przygotowany kondycyjnie na taki dystans, chociaż mam wrażenie, że gdyby nie ten wiatr, specjalnie bym nie odczuł trudów wycieczki.

Chciałem też podziękować współtowarzyszom za pomoc i "holowanie" mnie od Tczewa do Gdańska. Sporo mi to ułatwiło.

Koledzy chwalą się spalonym paliwem, więc i ja podam swoje:
- pół bułki maślanej
- 6 mini Marsów
- filet z dorsza z frytkami i buraczkami
- banan
- wafelek
- litr Isostara
- litr Powerade
- litr Pepsi
- 0,7 litra Coca-Coli

Trasa z zapisu Turysty (różniąca się na powrocie w samym Gdańsku):


Relacje kolegów:
- Adama
- Turysty
- Marchosa
- Lusziego

Zdjęcia dzięki uprzejmości Turysty
Kategoria wypady


Dane wyjazdu:
167.01 km 0.00 km teren
07:03 h 23.69 km/h
Maks. pr.:40.89 km/h
Temperatura:
Podjazdy:205 m

Żuławy Wkoło 2011

Sobota, 24 września 2011 · dodano: 25.09.2011 | Komentarze 7

Stało się. Wystartowałem w drugiej edycji maratonu Żuławy Wkoło. W tym roku cel był inny niż w zeszłym. Wtedy celem było przejechanie dystansu. Tym razem byłem pewien, że ten dystans przejadę. Moim zadaniem było dowieźć do mety moją żonę :)

Do Tczewa zabraliśmy się z Adamem jego blachosmrodem. Całą trasę Żuław Wkoło pokonaliśmy również wspólnie (ale już bez auta). Na starcie spotykamy się z Turystą, Luszim i Marchosem.

Wystartowaliśmy w drugiej grupie. Na początku mocno się zdziwiłem. Do roweru przymocowałem sobie ostatnio zakupiony bagażnik. Na niego załadowałem sakwę wypchaną sześcioma kilogramami rzeczami. Powiem szczerze, że nie spodziewałem się, że ten balast będzie miał aż tak duże znaczenie na samą jazdę. Ruszanie z miejsca i przyspieszanie w ogóle, sprawiało mi z początku trudność. Po jakimś czasie się przyzwyczaiłem do tego, że muszę użyć zdecydowanie więcej siły, żeby rozpędzić rower. Pojazd inaczej też zachowywał się na zakrętach.

Cień © sirmicho


Do Świbna staramy się jechać w grupie z innymi uczestnikami. Tempo jest dość mocne. Niestety zbyt mocne dla Ani i musimy nieco spuścić z tonu. Z pędzenia 30 km/h spuszczamy na 25-26 km/h i taką prędkością dojeżdżamy do pierwszego bufetu... z którego nie korzystamy, bo akurat prom dobił do brzegu i od razu władowaliśmy się na pokład. Już ten kawałek pokazał, że łatwo nie będzie. Wiatr hulał utrudniając nam jazdę.

Na promie w Świbnie © sirmicho

Wisła © sirmicho

Na promie © sirmicho


Po drugiej stronie czeka nas niespodzianka. W Mikoszewie wprost na nas wybiegają... konie. Musiały komuś uciec. Było ich chyba z pięć. Wybiegły prosto na ulicę. Niektórzy zdążyli czmychnąć przed nimi (w tym Ani). Mi się nie udało i musiałem jednego przepuścić. Kawałek dalej spotkałem kolejne dwa konie stojące na poboczu drogi.

Sądziłem, że po zmianie kierunku jazdy wiatr przestanie dokuczać, ale tak się nie stało. Nadal było ciężko. Dopiero tak koło 50 km było troszkę luźniej i wiatr powiał w plecy. Nasz pierwszy dłuższy postój (nie licząc promu) miał miejsce w Ostaszewie. Pamiętając pyszne pierogi z zeszłego roku miałem nadzieję, że i tym razem będę mógł poczuć ich smak. Niestety nie było pierogów. Ale za to był przepyszny barszcz z krokietami. Barszcz tak mi smakował, że wypiłem z trzy dokładki :)

Do kolejnego bufetu (w Nowym Stawie) Ania przeżyła pierwszy kryzys. Było już tak źle, że nawet przez moment zastanawiała się nad skróceniem dystansu i pojechaniem na 90 zamiast 170 km. Siłą woli (i Snickersa) jechała jednak dalej. Dobrnęliśmy do Nowego Stawu, gdzie zjadłem kartoflankę i banana. Za Nowym Stawem było rozwidlenie. W lewo jadą długodystansowcy, prosto średniodystansowcy. Ania bez wahania skręciła w lewo. Dzielna dziewczyna.

Przed Malborkiem wjeżdżamy na najtrudniejszy fragment trasy. W zeszłym roku, tuż za Malborkiem miałem poważny kryzys. Bardzo nie lubię tego kawałka. Prowadzi on drogą krajową 55 aż za Sztum (20 km). Towarzyszą nam więc blachosmrody. Zadania nie ułatwia wiatr, a do tego dopada nas również deszczyk. No i sama droga jest trudniejsza. O ile cała trasa Żuław jest płaska jak patelnia to ten właśnie fragment jest pomarszczony. Nie są to jakieś wymagające podjazdy, ale jest ich dość sporo i potrafią sprawić kłopoty.

Za Sztumem wjeżdżamy za to w las i tam mamy kawałek lekko z górki. Ten fragment trasy jest zdecydowanie najprzyjemniejszy. Za lasem trafiamy do Ryjewa a tam przedostatni już bufet na trasie. Tutaj jedzenie nie do końca mi podeszło, choć kanapki były pyszne. Ale za to była COLA! A cukru nam bardzo brakowało. Nie wiem ile wyżłopałem, ale było tego sporo... no, w końcu jako nałogowy colarz, nie potrafiłem sobie odmówić. Na miejscu jedna z pań obsługujących bufet zrobiła Ani zdjęcie, bo jak stwierdziła, jest trzecią kobietą która ich odwiedziła. Jak już się zbieraliśmy do dalszej jazdy na bufet docierają jeszcze dwie osoby. Aaa, więc nie jesteśmy ostatni.

Po Ryjewie myślę, że teraz to już pójdzie gładko. I faktycznie mi się jechało całkiem spokojnie. Wiatr nieco odpuścił, czułem że mam siły. Gorzej było z Anią, bo zaczęła narzekać na ścięgno w lewej nodze. Ale dzielnie walczyła dalej.

Tuż przed śluzą w Białej Górze okazuje się, że trasa jest nieco skrócona w stosunku do tej zeszłorocznej. Wtedy odbijaliśmy w prawo na Benowo i robiliśmy taki mały objazd bokiem. Teraz zaoszczędzamy kilka kilometrów jadąc prosto. Robimy sobie postój na wspomnianej śluzie. Jak wyruszamy dostaję smsa od Turysty, że właśnie wyjeżdżają z Miłoradza (chyba tak się to odmienia). Nie odstawili nas jednak tak mocno jak przypuszczałem. Szczerze mówiąc sądziłem, że o tej porze będą już bliżej mety.

Śluza w Białej Górze © sirmicho

Adaś © sirmicho

Tylko mnie brakuje © sirmicho


Do Miłoradza jedzie się ciężko, bo i nawierzchnia jest tutaj w kiepskim stanie. Ale chyba i tak jest lepiej niż rok temu. Może to właśnie o tych łatach mówił organizator twierdząc, że jest trochę nowego asfaltu. Ale nie, faktycznie później jest gładka nawierzchnia.

Ostatni bufet to pyszne racuszki i kompocik. Ania zjada szarlotkę i Adam... nie wiem, ale też coś wszamał. Nie gościmy długo i ruszamy dalej. Do Tczewa było już blisko więc i czas szybko mijał. We wsi Bystrze bodajże, mieszkańcy zrobili nam miłą niespodziankę. Dzieci rozłożyły w poprzek linę ozdobioną wstęgami i opuściły tuż przed nami, dopingując nas przy tym. Było to bardzo miłe.

Kawałek dalej z naprzeciwka nadjeżdża Magic, który już swój maraton ukończył i dokręcał dodatkowe kilometry. Dołączył do nas i towarzyszył nam do mety. W związku z tym finiszował aż dwa razy. Szkoda tylko, że dostał jeden tylko dyplom.

Meta nas rozczarowała. Fakt, że wjeżdżamy późno (jest już po 18), ale nie spodziewałem się, że będzie tam już... pusto. Ekipa się zbierała, meta została rozebrana. Przywitały nas jedynie kilka osób. Sczytano nasz kod kreskowy (bo tym razem czipów nie było). Wręczono nam dyplomy i żetony na makaron i piwo. Cóż... zabrakło klimatu na koniec.

Bufet za metą © sirmicho


Tak czy siak udało się spełnić wszystkie założone plany. Przede wszystkim - Ania dała radę, pobijając w ten sposób swój życiowy rekord dystansu (poprzedni to 120 km z KaszebeRundy). Wielkie gratulacje! Po drugie - na każdym z wyznaczonych "checkpointów" udało się być przed założonym czasem. I po trzecie - bagażnik i sakwa się sprawdziły. Przy okazji, jeśli zastanawiacie się nad sprzętem bagażowym to mogę polecić wyroby Sport Arsenal. A kupić możecie TU.

Rowery po 170 km © sirmicho


Organizacyjnie... w tym roku było skromniej. Widać, że maraton w Szwecji pochłonął dużo czasu i sił organizatorów i Żuławy zostały nieco "odpuszczone". Na minus zdecydowanie zastąpienie czipów kodem kreskowym. Sama zmiana to nie taki problem ale zabrakło stopowania czasu na postojach, przez co czas przejazdu jest nieporównywalny z poprzednim. Rok temu czas zatrzymywano przed przepływem promem i startowano za nim. Tym razem tak nie było i od razu czas przejazdu zwiększał się o pół godziny.

Zabrakło też... a dobra, nie będę już marudził, bo mimo tych minusów było oczywiście świetnie. Za rok pewnie znów pojadę.

Dzięki Adam za towarzystwo i transport.

Trasa:


P.S. Znów mi licznik coś szwankuje, bo mimo korekt nadal nalicza za dużo km :|
Kategoria wypady, z Anią


Dane wyjazdu:
50.25 km 2.00 km teren
02:27 h 20.51 km/h
Maks. pr.:50.29 km/h
Temperatura:
Podjazdy:248 m

Kaszubskie górki

Sobota, 17 września 2011 · dodano: 17.09.2011 | Komentarze 5

Całkiem ładna pogoda. Postanowiliśmy więc z Anią wyjść pojeździć. A że nie było już czasu ślęczeć i planować trasy to pojechaliśmy poranną (a nawet skoroświtową) trasą Turysty. Z małą różnicą. Pojechaliśmy w przeciwnym kierunku i nie przez Barniewice a Meteorytową. Tam właśnie spotkałem kumpla z pracy, który samotnie wybrał się na rower.

Dzisiejsza wycieczka to dość mocny sprawdzian sprawnościowy, bo górek zdecydowanie nie brakowało. Ruch aut też całkiem spory. Odwiedziliśmy Trzy Rzeki - urokliwe miejsce. Uwielbiam je. Ostatnim razem byłem tam z Szefixem.

Od Kielna do Osowej masakra. Ruch bardzo nasilony, a nawierzchnia (zwłaszcza do Chwaszczyna) cholernie dziurawa. Ale jakoś daliśmy radę bez ofiar dojechać.

No, możemy startować na Żuławach. Nie powinno być źle.

Mapkę zapożyczam od Turysty. Nie chce mi się rysować nowej. Różnica jest taka... a pisałem już:)
Kategoria wypady, z Anią