Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi sirmicho z Gdańska.

Dystans całkowity: 21855.64 km
Dystans w terenie: 3601.50 km
Średnia prędkość: 20.71 km/h
Dystans w terenie podaję na oko. Więcej o mnie.

Statystyki


button stats bikestats.pl
poprzednie lata
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy sirmicho.bikestats.pl

Kontakt

|




Wpisy archiwalne w kategorii

wypady

Dystans całkowity:3668.81 km (w terenie 828.70 km; 22.59%)
Czas w ruchu:188:15
Średnia prędkość:19.49 km/h
Maksymalna prędkość:63.17 km/h
Suma podjazdów:19450 m
Maks. tętno maksymalne:181 (91 %)
Maks. tętno średnie:126 (63 %)
Suma kalorii:9196 kcal
Liczba aktywności:61
Średnio na aktywność:60.14 km i 3h 05m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
50.43 km 7.00 km teren
02:44 h 18.45 km/h
Maks. pr.:43.28 km/h
Temperatura:
Podjazdy:190 m

DDR, nowy rekord, bursztyn no i rybka

Niedziela, 24 lipca 2011 · dodano: 24.07.2011 | Komentarze 1

Ruszyliśmy dziś z Anią na wycieczkę. Najpierw wpadliśmy na Reja, potem pojechaliśmy kawałek leśną drogą. Chciałem sprawdzić czy dojadę nią do sanatorium "Leśnik". I owszem. Fajna droga. A szczególnie asfaltowy zjazd od sanatorium do centrum Sopotu. Spora górka, ciekawe jak się podjeżdża.

Następnie udaliśmy się do Parku Północnego. No i dochodzimy do rekordu, o którym wspomniałem w tytule. Udało się przejechać caaałą ścieżkę nadmorską od Parku Północnego aż do Brzeźna i to w niedzielę w samo południe. Ludu było co niemiara, ale nie było wcale tak tragicznie. Trzeba było uważać i jechać wolniej niż zwykle i się dało spokojnie przejechać. Na nadmorskiej minęliśmy trzy zakonnice na rowerach... górskich :) Dość ciekawy i zabawny widok. Brawa dla siostrzyczek.

Z Brzeźna udaliśmy się do NewPort, a tam na ddr wzdłuż Marynarki Polskiej. Ania bardzo chciała bursztyn, ale że na ten nie bardzo mnie było stać, to musiała się zadowolić jedynie zdjęciem.


Potem pojechaliśmy ul. Reja i na Hallera w prawo z powrotem w kierunku ścieżki nadmorskiej. Tym samym pokazałem Ani, którędy jeżdżę do/z pracy (co ciekawe Ania do tej pory znała ścieżkę nadmorską jedynie na odcinku Sopot-Jelitkowo). Znów w gąszczu turystów przecisnęliśmy się do Sopotu i w Tawernie Rybaki zatrzymaliśmy się na obiad. Niestety jakość trochę spadła. Jakieś mniejsze porcje surówek i frytek, choć o samej rybie nie można tego powiedzieć.

Wróciliśmy nadmorską do Jelitkowa, potem do Oliwy. Już miałem nadzieję, że Ania da się namówić na podjazd Zgniłymi Mostami czy nawet Węglową, ale nic z tego. Znów Kościerska.

Mocny dziś wiatr hulał, ale mimo tego jechało się bardzo dobrze.
Kategoria wypady, z Anią


Dane wyjazdu:
302.20 km 40.00 km teren
12:02 h 25.11 km/h
Maks. pr.:52.50 km/h
Temperatura:
Podjazdy:1199 m

Atak na życiówkę

Czwartek, 7 lipca 2011 · dodano: 08.07.2011 | Komentarze 8

Wreszcie udało się umówić i pojechać na podbój rekordu życiowego. Cel: 300 km.

Trasa: Gdańsk - Żukowo - Przywidz - Zblewo - Kaliska - Czarna Woda - Szlachta - Osieczna - Ocypel - Lubichowo - Bobowo - Morzeszczyn - Gniew - Pelplin - Subkowy - Tczew - Gdańsk.



Z Osowej ruszamy o czwartej rano. Taki był zamiar, ale Luszi postanowił dłużej pospać (potem się tłumaczył, że nie kojarzy, żeby w ogóle budzik dzwonił) więc ruszyliśmy z piętnastominutowym opóźnieniem bez niego. Miał nas dogonić.

Jedziemy więc z Turystą dobrze już nam znaną trasą do Żukowa. Tam odbijamy na Przyjaźn. Stamtąd wbijamy się do lasu i przedzieramy się przez bardzo niewygodną leśną ścieżkę. W pewnym momencie dzwoni Luszi i pyta, w którym miejscu jesteśmy. Okazuje się, że już nas prześcignął, jadąc nieco na skróty. Chwilę później się spotykamy i razem jedziemy do Przywidza, gdzie czekać ma na nas eMonika. Okazało się, że miała bardzo niemiłą niespodziankę z rana. Pewnie opisze to na swoim blogu. Napiszę tylko, że poszła jej opona i trzeba było wymienić na inne. Taka niemiła niespodzianka z samego rana na zachętę.

W końcu spotykamy się w Przywidzu i razem ruszamy w trasę. Tempo jest mocne, mam obawy czy aby nie za mocne. Ale jakoś daję radę. Cały czas w głowie miałem wizję rozpadającego się łańcucha, z którym ostatnio miałem problemy i sam skuwałem. Na całe szczęście łańcuch, jak i cały rower, wytrzymał i bez problemów sprzętowych dotarłem do domu.

Na pierwszy postój zdecydowaliśmy się pod sklepem w Zblewie.
Na pierwszym posiłku w Zblewie © sirmicho


Potem czekał nas bardzo ciężko odcinek do Czarnej Wody utkany z bruku. Oj nie było tam łatwo. Na mostku nad rzeczką o niesprecyzowanej nazwie urządziliśmy sobie krótki odpoczynek.
Okolice Czarnej Wody © sirmicho

Na mostku © sirmicho

Na mostku © sirmicho

Grupa na mostku © sirmicho

Rzeczka © sirmicho


Kolejny postój już w Czarnej Wodzie, gdzie Jacek w pogoni za "łowieniem gmin" cyka fotkę tablicy. Daje nam to okazję, żeby zauważyć ukryty w tle pomnik Pamięci Kolejarzy Ziemi Gdańskiej i Pomorza.
Pomnik Pamięci Kolejarzy Ziemi Gdańskiej i Pomorza © sirmicho


Przed Osówkiem, na odcinku leśnym urządziliśmy sobie kolejny postój, gdzie rozśmieszony Luszi pluł maślanką. Minęło nas tam auto, z wewnątrz którego zmierzył nas mężczyzna swym jednym okiem (wyglądaj jak pirat). Z żalem w głosie powiedział "wy to macie dobrze". Popatrzyliśmy na siebie z Monią i odparliśmy zgodnie: "wiemy". No cóż, taka prawda.
Postój © sirmicho

Na trasie © sirmicho


Docieramy w końcu do Lubichowa. Mamy za sobą pół trasy, minęło już południe i pora nastała by zjeść coś większego. Padło na miejscową restaurację, gdzie zamówiliśmy na spółę trzy pizze. Każdy zjadł po troszkę a resztę zapakowaliśmy do woreczków i zabraliśmy w dalszą drogę. Bardzo dobra pizza, za bardzo małe pieniądze.
Rowerki odpoczywają © sirmicho

Obiad w postaci pysznej pizzy z Lubichowa © sirmicho


Poniżej dwa zdjęcia portretowe zrobione gdzieś po drodze.
Szeroko uśmiechnięta Monika:
eeeeeeMonika © sirmicho

i Luszi, który o dziwo nic nie jadł w tej chwili:
Luszi © sirmicho


Dalej napotykamy na miejscowość, której nazwa zawsze mnie rozśmieszała. Żeby było śmieszniej produkuje się tam wodę mineralną. No i nie mogłem się powstrzymać, żeby na zapozować do zdjęcia.
Morze Szczyn ;-) © sirmicho


Kolejny postój to Gniew. Miasto, które bardzo mile wspominam. Jako dziecko byłem kilkakrotnie na pokazach walk rycerskich i zwiedzaniu zamku krzyżackiego, co bardzo mi się podobało. Oczywiście zahaczyliśmy o zamek i strzeliliśmy sobie fotkę.
Zamek w Gniewie © sirmicho


Za Gniewem rozpościerał się piękny widok. Aż się zatrzymaliśmy, żeby zrobić zdjęcie. Niezły musieli mieć widok z zamku. Wszystko jak na dłoni.
Widoki za Gniewem © sirmicho

Luszi podziwia krajobraz © sirmicho


Następnie kierujemy się na Pelplin a potem do Tczewa. Tam robimy sobie kolejny postój. Kawa, soczek a nawet szarlotka poszły w ruch.
Monika w Tczewie © sirmicho

Postój w Tczewie © sirmicho


A skoro byliśmy już w Tczewie to szkoda by było ominąć mosty Lisewskie. Nie wjeżdżaliśmy co prawda na most, ale cyknęliśmy fotkę.
Most Lisewski w Tczewie © sirmicho


W stronę Gdańska kierujemy się przez Wiślinę i jakimś masakrycznym tajemnym skrótem przez płyty. Koszmar. W końcu dobijamy do miasta i decydujemy się na wariant dojazdu do Osowej. Luszi optuje za przejazdem Wrzeszczem i w górę Kościerską. Jestem podobnego zdania, ale zamiast Wrzeszcza sugeruję nadmorską drogę dla rowerów. Jacek z kolei chciałby wrócić drogą Węglową. Wygrywa jednak wersja Lusziego. Monika, już bez szans na złapanie pociągu do Kościerzyny w Osowej, decyduje się wezwać telefonicznie posiłki.

Przejazd przez Wrzeszcz to aktualnie koszmar. Remont na remoncie, ddry rozkopane, poustawiane jakieś durne barierki. Na domiar złego Luszi oznajmia, że musi coś zjeść. Serio? We Wrzeszczu? Jakieś 10 km od domu? Ale on nie żartował.

Z Oliwy wjeżdżamy Kościerską, choć Jacek do końca wahał się czy jednak nie pojechać Węglową. Nie znalazł jednak chętnych na tę trasę i chyba dlatego postanowił pojechać jednak z nami. Podjazd nie był taki najgorszy. Myślałem, że po tylu kilometrach będę miał z nim większy postój.

Na koniec odprowadzamy Monikę do ul. Kielnieńskiej, gdzie dalej sama pognała w stronę Chwaszczyna celem dobicia do 300 km (troszkę jej jeszcze brakowało). Na pożegnanie zrobiliśmy sobie zdjęcie, które dzięki panującym już ciemnościom wyszło jak wyszło.
Monika, ja, Luszi i duch Jacka na rozstaniu w Osowej © sirmicho


Trasa była świetna. Było wszystko - asfalt, teren, kocie łby, płyty, piach. Podjazdy i zjazdy. Na pewno nie było nudno. Ruch samochodowy też był bardzo mały, choć w większości to zasługa obranej trasy - głównie boczne drogi.

Mimo obaw nie doznałem kryzysu. Pamiętam, że podczas maratonu Żuławy Wkoło (swoją drogą to był to mój poprzedni rekord życiowy) takowy mnie dopadł i bardzo ciężko się z niego wychodziło. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca. Jedyne co mogę nazwać kryzysem to ból tyłka na ok. 60 km. Jednak dwadzieścia kilometrów dalej przestał mi dokuczać. Problem powrócił dopiero po dwusetnym kilometrze. Wtedy czułem już totalne zmęczenie. Strasznie ciężko się jechało ostatnią setkę. Droga się dłużyła, czas leciał wolno. Świadomość tego, że już niedaleko do domu wcale nie pomagała. Wizja położenia się w ciepłym łóżku wpływała na mnie raczej deprymująco.

Na wielkie uznanie zasłużył Jacek, który przez znaczną część trasy prowadził naszą grupę. Próbowałem dawać mu zmiany, ale jak już znajdowałem się na czele grupy to szybko słabłem i lądowałem w ogonie. Tam też jechało mi się najlepiej. Pod koniec wycieczki, mimo zniechęcenia, potrafiłem wykrzesać trochę sił i starałem się przez jakiś czas poprowadzić grupę. No i Monika też się spisała na medal. Pobiła życiówkę niemal dwukrotnie i mimo obaw, że nie utrzyma tak szybkiego tempa, dała radę. Rewelacja.
No i Luszi jak to Luszi - człowiek cyborg.

Chciałem wszystkim współtowarzyszom podziękować za świetnie spędzony dzień, za wspólnie pokonane 300 km. To było coś. Dziękuję i gratuluję Wam życiówki.

Relacje współuczestników wycieczki:
Turysta
Luszi
eMonika
Kategoria wypady


Dane wyjazdu:
34.38 km 15.00 km teren
02:27 h 14.03 km/h
Maks. pr.:38.95 km/h
Temperatura:
Podjazdy:362 m

Gdynia i Źródło Marii

Niedziela, 12 czerwca 2011 · dodano: 12.06.2011 | Komentarze 9

Ruszyliśmy dziś z Anią do Gdyni. Pojechaliśmy przez Gołębiewo i Bernardowo. Strasznie niewygodna ścieżka w lesie. Ogólnie trasa jest fajna, ale bardzo dużo piachu po drodze i ciężko się jechało. W Bernardowie spędziliśmy chwilę czasu z końmi.
Konik w Bernardowie © sirmicho

Konie © sirmicho


W drodze do Gdyni zahaczyliśmy o Kolibki i wdrapaliśmy się na wieżę widokową skąd rozpościerały się piękne widoki. Między innymi ładnie prezentowała się Baltic... o przepraszam, PGE Arena w Gdańsku.
Wieża widokowa w Kolibkach © sirmicho

Widok z wieży w Kolibkach © sirmicho

Widok z wieży w Kolibkach © sirmicho

PGE Arena z wieży widokowej w Kolibkach © sirmicho

Ania pilnuje rowerów © sirmicho

Kubusie grzecznie czekały © sirmicho


W Gdyni wpadliśmy na molo w Orłowie, a potem wróciliśmy Wielkopolską i Chwaszczyńską. O rany, już teraz wiem dlaczego tak rzadko rowerem jeżdżę do Gdyni. Jeśli kiedyś zacznę narzekać na drogi dla rowerów w Gdańsku to jak najprędzej powinienem sobie wspomnieć Gdynię. Masakra. Ja nie wiem jak rowerzyści mogą się tam poruszać. Lepiej pominę to milczeniem.
Dojazd do plaży w Gdyni © sirmicho

Zabłądziłem. No gdzie jest, kuźwa, ta meta? © sirmicho


Ze Wielkiego Kacku fajną polną dróżką przy obwodnicy dojechaliśmy do torów, a dalej znaną już nam drogą do miejsca, które uwielbiam na rowerze odwiedzać - Źródła Marii.
Wielki Kack © sirmicho

Ania pędzi © sirmicho

Źródło Marii © sirmicho


Stamtąd już rzut beretem do domu.
Szybko! Dłużej nie dam rady. © sirmicho


A w domku napiłem się zimnej i pysznej coli z takiej oto jubileuszowej (125 lat) butelki.
Coca-Cola! © sirmicho
Kategoria wypady, z Anią


Dane wyjazdu:
67.47 km 24.00 km teren
03:12 h 21.08 km/h
Maks. pr.:52.25 km/h
Temperatura:
Podjazdy:380 m

Kurs na Trzy Rzeki

Sobota, 4 czerwca 2011 · dodano: 04.06.2011 | Komentarze 3

W planach miałem dziś 120 km, ale że nie znalazłem chętnych na ten dystans, to skróciłem trasę (a właściwie opracowałem inną) i pojechałem z szefixem. Umówiliśmy się w Sulminie. Dojazd był fajny do okolic Smęgorzyna.
Droga na Smęgorzyno © sirmicho


Tam zaczęły się kocie łby, ale nie one były najgorsze. Przed Sulminem zaczął się piach, a pod piachem bardzo nierówna nawierzchnia. Wreszcie dotarłem do miejsca spotkania. Nie miałem wcześniej okazji poznać szefixa osobiście, tym bardziej fajnie było poznać.
W lesie © sirmicho


Już razem pojechaliśmy w stronę Niestępowa i Starej Piły. W sumie to spodziewałem się tam asfaltów, ale ta część trasy to głównie szutry, drogi polne i przeklęty piach. Niestety oponki Kenda Kobra (semislick) kiepsko się w piachu sprawują. Szefix śmigał i przeprawiał się przez piaski, a mnie rzucało na wszystkie strony. Chyba jednak kupię sobie jakieś oponki z nieco poważniejszym bieżnikiem.

Dalsza część trasy obfitowała w liczne podjazdy i piękne widoki jak na przykład te ze zdjęć poniżej.
Widok za Żukowem © sirmicho

Widok za Żukowem © sirmicho

Widok za Żukowem © sirmicho


Najlepszy fragment trasy to piękny asfalt w okolicach Trzech Rzek (wcześniej fajny był też spory kawałek drogi wyłożony kostką brukową - najwyraźniej tartak i firmy kamieniarskie się do jej budowy przyczyniły). Tutaj zjechaliśmy sobie szybkim tempem, by po nawrocie dość sporo podjechać. Rewelacyjna nawierzchnia i zerowy ruch samochodowy. Żadne auto nas nie minęło. Świetne miejsce na treningi i piękna okolica.

Oczywiście nie mogłem się powstrzymać przed sfotografowaniem jeziora Tuchomskiego.
Jezioro Tuchom © sirmicho

Jezioro Tuchom © sirmicho

Jezioro Tuchom © sirmicho


W Osowej pożegnałem się z Szefixem, który pośmigał w stronę Owczarni a potem, sobie tylko znanymi ścieżkami, do domu. Ja postanowiłem odwiedzić rodziców. Jak zawsze z wizyty ucieszył się Nazar, który tak oto mnie przywitał:
Przywitanie z Nazarem © sirmicho


Chwilę pogadaliśmy, nakarmiliśmy rybki
Rybki w stawie © sirmicho

i pojechałem do domu.

Ogólnie bardzo fajna wycieczka, ale zmęczyła mnie okrutnie. Sporo podjazdów (wartość w tabelce pochodzi z gpsies.com, ale wydaje mi się zaniżona). Do tego dochodzi zmęczenie, które czuję w nogach od kilku dni.

Szefix, dzięki za wycieczkę, miło było poznać. Do zobaczenia na trasie.
A na koniec jeszcze jedna fotka Nazara:)
Nazar © sirmicho


Kategoria wypady


Dane wyjazdu:
125.85 km 0.00 km teren
05:33 h 22.68 km/h
Maks. pr.:56.52 km/h
Temperatura:
Podjazdy:640 m

KaszebeRunda 2011

Sobota, 28 maja 2011 · dodano: 29.05.2011 | Komentarze 6

Oj zbieraliśmy się długo do KaszebeRundy. Zapłaciliśmy za udział bardzo szybko, ale moja żona do końca wahała się nad dystansem i udziałem w ogóle. Gdybym jechał sam zdecydowałbym się na 220 km, Ania bała się dystansu 120 km i przychylała się do krótszego dystansu, ale w końcu poszliśmy na kompromis i pojechaliśmy na 120 km. Jak się okazało była to słuszna decyzja. Do udziału namówiliśmy też Agnieszkę, koleżankę z Bydgoszczy.

Do Kościerzyny ruszyliśmy w dzień rajdu, wczesnym rankiem. Zapakowaliśmy rowery do auta. Zmieściły się trzy po odkręceniu w nich przednich kół. Wyglądało to tak:

Gotowe do drogi © sirmicho


Po dojeździe trzeba było rowerki poskładać.
Skręcanie rowerów © sirmicho


Było zimno. Całą drogę jechałem w polarze i ani na chwilę nie miałem ochoty go ściągać. Szybko okazało się, że Ani przygotowanie fizyczne jest dobre. Żona śmigała na rowerze, że aż miło. Agnieszka troszkę słabiej radziła sobie z podjazdami, ale jak mi się później przyznała, była to jej pierwsza dłuższa wycieczka rowerowa w sezonie i całkowicie nie ma formy. Jak na brak formy to całkiem nieźle.

W Borsku czekał na nas pierwszy bufet. Pyszne ciasto, pyszny naleśnik i w drogę.
Pierwszy bufet © sirmicho


Co jakiś czas zatrzymywaliśmy się i czekaliśmy na Agnieszkę. Umówiliśmy się, że każdy jedzie swoim tempem. To Agnieszki było dla nas za wolne, a chcieliśmy pojechać trochę szybciej. Poniższe zdjęcia na jednym z takich postojów.
Postój po drodze © sirmicho


Aga na drodze © sirmicho


Trio © sirmicho


W Półcznie był najlepszy bufet. A to za sprawą przepysznych racuszków, choć zaraz Marchos się wnerwi i wyjaśni, że to nie były racuchy tylko naleśniki. Zwał jak zwał, ale smakowało genialnie. W Półcznie łączyły się trasy KaszabeRundy na 120 km i 220 km. Kiedy już chcieliśmy się zbierać na miejsce dojechała ekipa z dłuższej trasy, w tym Marchos, Dominik, Luszi i kolega niezrzeszony w bikestats. Pogadaliśmy chwilę i pojechaliśmy dalej.

Bufet w Półcznie © sirmicho


Balonowy rower © sirmicho


Człowiek o dwóch głowach: Marchosa i Dominika. © sirmicho


Za Półcznem jechało się najciężej. Kilka solidnych, dłuższych podjazdów, a później znacznie większe nasilenie ruchu samochodów (choć może nie ich ilość przeszkadzała, a prędkości z jakimi się poruszały) i zdecydowanie gorszy stan nawierzchni niż wcześniej. Za to widoki rekompensowały wszystko. Pięknie na Kaszubach jest.

Ania na podjeździe © sirmicho


Piękny widok 1 © sirmicho


Piękny widok 2 © sirmicho


Niedaleko już do mety © sirmicho


Po dojeździe do mety udaliśmy się na jeszcze jeden bufet, finałowy... na działkę marchosa, gdzie bardzo sympatycznie spędziliśmy czas przy grillu.

Ostatni bufet - grill u Marchosa © sirmicho


Było świetnie. O ile przy Żuławach Wkoło miałem kilka zastrzeżeń do organizacji, tak w przypadku KaszebeRundy nie mam się do czego przyczepić. Genialna atmosfera, pyszne jedzenie, świetnie obstawione skrzyżowania i trudniejsze fragmenty trasy, dobre oznakowanie trasy. I do tego przyjaźnie nastawieni uczestnicy rajdu. Było wspaniale.



No i jestem bardzo dumny z Ani. Dzielnie radziła sobie całą drogę i zrealizowała cel, który postawiłem kiedyś. "Musimy utrzymać średnią 22 km/h" powiedziałem wtedy. No i się udało. To jest jej rekord najdłuższego dystansu. Gratuluję.
Kategoria wypady, z Anią


Dane wyjazdu:
52.26 km 18.00 km teren
02:43 h 19.24 km/h
Maks. pr.:45.12 km/h
Temperatura:
Podjazdy:244 m

Do pracy... baaaaardzo okrężną drogą

Sobota, 14 maja 2011 · dodano: 14.05.2011 | Komentarze 6

Dziś w pracy odrabiamy 2 maja. Trochę dziwne, że dali nam 2 maja wolne, a teraz w sobotę musimy to odpracować. Ale co tam, nie narzekam. W sobotę zawsze się mniej w pracy dzieje.

Już jakiś czas temu koleżanka z pokoju wspominała, że chciałaby przyjechać do pracy rowerem, ale nie zna drogi. Palnąłem wtedy, że po nią pojadę, zawsze to raźniej. Okazało się, że koleżanka mieszka w Pruszczu. Ale jak się obiecało to słowa musiałem dotrzymać. Dziś była ku temu idealna okazja.

Wstałem więc o godzinie trzeciej nad ranem (a może w nocy) i ruszyłem w drogę. Szybko zrobiło się jasno. Jechało mi się dość ciężko, podjazdy sprawiały mi trudności. Kilka minut po piątej zlądowałem w Kolbudach, gdzie zrobiłem sobie chwilkę przerwy.

Kolbudy © sirmicho


Z Kolbud miałem odezwać się do koleżanki, ale pewnie jeszcze spała więc ruszyłem dalej. Kolejny postój zrobiłem sobie w Bielkówku. Widok był tak niesamowity, że musiałem zrobić fotkę. Niestety nie miałem ze sobą aparatu fotograficznego. Wybaczcie jakość, ale zdjęcie robione telefonem komórkowym.

Bielkówko © sirmicho


W Pruszczu Gdańskim zlądowałem przed szóstą. Do tego czasu moja średnia wynosiła 22,2 km/h. Później jechałem w towarzystwie lajtowym tempem. W Pruszczu wybudowano bardzo fajny odcinek drogi rowerowej - zdjęcie poniżej:

Ścieżka absurd w Pruszczu Gdańskim © sirmicho


Ścieżka zaczyna się w miejscu, z którego robiłem zdjęcie, a kończy się w miejscu białej tablicy. Taki odcinek dla sprinterów ;-)

Ja w Pruszczu © sirmicho


Udaliśmy się w drugim kierunku bardzo ładną drogą dla rowerów. Szkoda tylko, że ścieżka skończyła się na rowie, w którym płynął sobie potok. Niestety nie było żadnej kładki, więc musieliśmy wykonać parę trudnych akrobacji i jakoś suchą nogą (lecz mokrymi kołami) udało się przedrzeć na drugą stronę.

Dalej już z górki. Wałem wzdłuż Raduni aż do Gdańska (jedynie w jednym miejscu musieliśmy jechać kawałek wzdłuż Św. Wojciecha z racji budowy wiaduktu).

W windzie © sirmicho


W pracy okazało się, że jeszcze jeden kolega z mojego działu również dziś przyjechał rowerem. Zbierał się do tego ponad rok (mniej więcej tyle czasu słyszałem od niego, że rowerem chyba lepiej niż komunikacją), ale jakoś nigdy mu się nie udało. Daleko nie ma, bo z Oruni do Gdańska to rzut beretem. Dziś mało osób w biurze, więc wszystkie nasze pojazdy wstawiliśmy do mojego pokoju.

Rumaki w pracy © sirmicho


A to już cała dzisiejsza rowerowa ekipa w biurze:
Dojechaliśmy © sirmicho


Ciekawe, czy komuś z nich rowerowanie do pracy wejdzie w krew. Albo chociaż niech to będą sporadyczne przyjazdy. Bardzo się cieszę, że się dzisiejsza akcja udała.

Moja dzisiejsza trasa:


No to teraz spać... aaa, nie mogę. W pracy jestem.
Kategoria do/z pracy, wypady


Dane wyjazdu:
48.38 km 9.00 km teren
02:59 h 16.22 km/h
Maks. pr.:39.90 km/h
Temperatura:
Podjazdy:251 m

Asfaltowo miało być

Niedziela, 24 kwietnia 2011 · dodano: 24.04.2011 | Komentarze 8

Rano na śniadanie świąteczne do rodziców. Nie obżeraliśmy się, bo w planach była wycieczka. Planowałem pojechać z Anią po asfaltach, żeby przyzwyczaić ją do ruchu ulicznego, który niewątpliwie będzie się nam dawał we znaki na KaszebeRundzie. Ale ruch był tak duży i było tak nieprzyjemnie (jednak nienawidzę jeździć wśród blachosmrodów), że zamiast jechać do Kartuz odbiliśmy w Borowie na "dzicz".
Ja © sirmicho

Widoki za Smołdzinem © sirmicho

Widoki za Smołdzinem © sirmicho

Widoki za Smołdzinem © sirmicho

Błoto © sirmicho


Trochę kalorii podczas śniadania wpadło, więc trzeba było je spalić. A jak najlepiej jak nie poprzez ciężką pracę:)
Spalanie świątecznego śniadania w polu © sirmicho


A w domu ktoś nas wyczekiwał:
Felix na nas czekał © sirmicho


Trasa wyglądała finalnie tak:


Luszi, widzę, że Ty dziś też w Przodkowie byłeś.
Kategoria wypady, z Anią


Dane wyjazdu:
30.00 km 1.00 km teren
01:57 h 15.38 km/h
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:
Podjazdy:187 m

Do Wrzeszcza

Poniedziałek, 14 marca 2011 · dodano: 15.03.2011 | Komentarze 7

W poniedziałek wybrałem się z Luszim (on na rowerze mojej żony) do Wrzeszcza, celem wykonania przeglądu gwarancyjnego. Do przeglądu nie doszło, szlag mnie na miejscu trafił i nawet mi się nie chce o tym pisać.

Pora wymienić już napęd, bo łańcuch przeskakuje okropnie (ale to dziwne, bo w sobotę nic a nic się z nim nie działo). Doszło nawet do tego, że łańcuch mi po prostu odpadł:/ Musiliśmy z Luszim improwizować i skrócić łańcuch o dwa ogniwka. Dobrze, że ze mną jechał, bo ja to bym nie wiedział co z tym zrobić :D

Reja (ostry podjazd) jest już przejezdna. Jest troszkę lodu miejscami po środku asfaltu, ale nie utrudnia to specjalnie jazdy.

Nogi mają się już dobrze, na Reja wjechałem na raz, jeszcze tylko muszę nad płucami popracować.
Kategoria wypady


Dane wyjazdu:
38.00 km 2.00 km teren
02:20 h 16.29 km/h
Maks. pr.:0.00 km/h
Temperatura:6.0
Podjazdy:179 m

Wreszcie na rowerze

Sobota, 12 marca 2011 · dodano: 12.03.2011 | Komentarze 6

Tęskniliście?

No, stało się. Poszedłem dziś na rower. Jaskółki (głównie marchos) śpiewały, że wiosna już przyszła. Ale jak dla mnie nadal jest zima. Dusiło mnie niemożebnie podczas jazdy (pieprzona astma). Musiałem się kilkakrotnie zatrzymywać, żeby złapać oddech. No i nie ma się co oszukiwać - kondycja również pozostawia wiele do życzenia.

Było zimno, wietrznie i ciężko, ale od tej pory będzie już tylko coraz lepiej :)
Licznik mi szwankował więc podaję na oko, ze wsparciem zapisu trasy z GPS.
Pozdrower

Pierwszy raz w tym roku na rowerze © sirmicho

Tory w Rębiechowie © sirmicho

Podjazd niby nie stromy, ale brak kondycji robi swoje © sirmicho

Wjechałem :) © sirmicho

Krajobraz © sirmicho


Kategoria wypady


Dane wyjazdu:
56.25 km 22.00 km teren
02:47 h 20.21 km/h
Maks. pr.:47.97 km/h
Temperatura:
Podjazdy:311 m

Zwierzęta to mnie lubią

Sobota, 13 listopada 2010 · dodano: 13.11.2010 | Komentarze 3

Cztery dni bez roweru to stanowczo za długo. Nosiło mnie już od jakiegoś czasu, by wsiąść na siodło, ale pogoda zawsze mnie zniechęcała. Dziś się udało. Trasę zaplanowałem już dawno a wyglądała tak:


Początek trasy to głównie leśne i gruntowe drogi. Miejscami spore kałuże, które jednak dało się pokonać na kołach, lub obchodząc dokoła. Błota na szczęście nie trafiłem. Na szczęście, bo nie lubię się w nim taplać.

Strasznie dziś wiało, ale przekonałem się o tym dopiero jak wyjechałem z lasu za Chwaszczynem. Za Bojanem odbiłem w prawo w kierunku Jeziora Marchowo. Bardzo fajny asfalcik na tym odcinku. Przy kapliczce odbiłem w lewo na drogę gruntową. I pstryknąłem sobie takie oto zdjęcie.
Okolice Kielna © sirmicho


Jezioro Marchowo, które tak naprawdę składa się z dwóch jezior (Wschodnie i Zachodnie Marchowo), przedzielonych wąskim kawałkiem lądu, objechałem dokoła. Bardzo fajne jeziorko. Tak fajne, że aż popstrykałem sobie tutaj kilka zdjęć:)
Nad jeziorem Marchowo © sirmicho

Łabędź © sirmicho

Łabędź © sirmicho

Od północnej strony jeziorka trasa mocno terenowa. Ale nadal bardzo przyjemna. Dużo korzeni, wąska ścieżka, a później nieco podmokłych terenów, które zmusiły mnie na odjechanie kawałek od jeziora.
Jezioro Marchowo © sirmicho

Kwaśny Kuba nad jeziorem © sirmicho

Kwaśny Kuba nad jeziorem © sirmicho

Na poniższym zdjęciu widać kawałek lądu rozdzielającego oba jeziora.
Jezioro Marchowo © sirmicho


Dalej udałem się kawałek asfaltem i potem znów odbiłem na gruntową drogę. Wspiąłem się trochę pod górkę i... musiałem się zatrzymać. Na drodze stanęło mi to:
Krówka © sirmicho

i to:
A to już nie wiem czy krówki © sirmicho

O ile to pierwsze to krowa, to co do tych pozostałych nie mam takiej pewności. Gapiłem się na to bydło z równie durną miną co te zwierzaki na mnie. W końcu stwierdziłem, że bezpieczniej będzie się jednak wycofać. Próbowałem znaleźć jakąś inną dróżkę, którą dołączyłbym do wytyczonej trasy, ale nic z tego. W końcu musiałem wrócić na asfalt. Akurat to żadna strata. Ruch mały więc i asfaltem było miło.

Za Kielnem przeżyłem piekło... a właściwie najadłem się nieźle strachu. Jadę sobie walcząc z wiatrem, kiedy nagle zza drzew wybiega mi coś takiego:
.
No, może wyglądało bardziej pospolicie... pies, dość spory... ale dostrzegam podobieństwo w zębach. Pędził na mnie jak durny. Zasadniczo wiem, że powinienem się zatrzymać i sprawić żeby pies zdurniał, ale gdybym się zatrzymał, to wylądowałbym na plecach z psem i rowerem na sobie. Przyspieszyłem więc łudząc się, że piesio da sobie spokój. Ale gdzie tam, pogonił mnie i zorientowałem się że nie żartuje. Pierwszy raz nie trafił, ale za drugim dziabnął mnie w nogę. A potem odbiegł ode mnie. Zatrzymałem się kawałek dalej. Spodnie całe, co dziwne bo czułem, że mnie użarł. Pod spodniami miałem drobną ranę, na szczęście nic poważnego. Tylko cholera jasna, nie wiadomo co to było za bydle i czy czegoś mi z tym ugryzieniem nie przekazało. Mam nadzieję, że nie. Pies najwyraźniej urwał się z łańcucha, bo u szyi wisiało mu jedno ogniwo tegoż, takie całkiem spore. Dobrze byłoby znać właściciela psa, ale jakoś nie miałem ochoty wracać do niego i sprawdzać czy ma plakietkę na szyi "Hej, jestem Atos, jak się zgubię to dzwoń pod numer... ". Jedno ugryzienie wystarczy.

Dalsza część trasy to nic nadzwyczajnego. Nudne asfalty. Ciekawie było tylko pod koniec. Za Baninem w kierunku Barniewic pojechałem leśnym skrótem. W lesie przywitała mnie plakietka że to teren prywatny, ale jakoś kilka innych osób tym się nie przejęło. Pojechałem więc. W pewnym momencie trafiłem na taką fajną kładkę:
Kładka © sirmicho


No i to tyle. Chyba jednak trzeba będzie do codziennego wyposażenia dołożyć gaz, żeby uniknąć takich niespodzianek jak dziś. Jak na złość ojciec jakiś czas temu chciał mi dać taki gaz... ale przecież nie, bo po co... nie przyda się przecież. No i mam.
Kategoria wypady, solo