Info

avatar Ten blog rowerowy prowadzi sirmicho z Gdańska.

Dystans całkowity: 21855.64 km
Dystans w terenie: 3601.50 km
Średnia prędkość: 20.71 km/h
Dystans w terenie podaję na oko. Więcej o mnie.

Statystyki


button stats bikestats.pl
poprzednie lata
button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl button stats bikestats.pl

Wykres roczny

Wykres roczny blog rowerowy sirmicho.bikestats.pl

Kontakt

|




Wpisy archiwalne w kategorii

wypady

Dystans całkowity:3668.81 km (w terenie 828.70 km; 22.59%)
Czas w ruchu:188:15
Średnia prędkość:19.49 km/h
Maksymalna prędkość:63.17 km/h
Suma podjazdów:19450 m
Maks. tętno maksymalne:181 (91 %)
Maks. tętno średnie:126 (63 %)
Suma kalorii:9196 kcal
Liczba aktywności:61
Średnio na aktywność:60.14 km i 3h 05m
Więcej statystyk
Dane wyjazdu:
71.65 km 0.00 km teren
03:02 h 23.62 km/h
Maks. pr.:55.10 km/h
Temperatura:
Podjazdy:342 m

Z nudów... i zdekompletowany licznik:/

Niedziela, 7 listopada 2010 · dodano: 07.11.2010 | Komentarze 6

Ania dzisiaj w pracy, a ja się nudziłem więc poszedłem na rower. Rano kilka spraw do załatwienia na osiedlu a potem w trasę. Temat przewodni na dziś - asfalty.
Ręka już prawie prawie doszła do siebie. Na rowerze jej nic a nic nie czuję.
Zgubiłem nie wiem gdzie, nie wiem kiedy i nie wiem jak główny przycisk (ten dolny, szary) do licznika Sigma dts1106. Może ktoś posiada zbędny i chciałby mi pomóc?


Kategoria solo, wypady


Dane wyjazdu:
45.25 km 14.00 km teren
02:05 h 21.72 km/h
Maks. pr.:63.17 km/h
Temperatura:6.0
Podjazdy:220 m

Przejażdżka z Adasiem

Niedziela, 31 października 2010 · dodano: 31.10.2010 | Komentarze 1

Dziś na wycieczkę umówiłem się z Adasiem. Umówiliśmy się na Budowlanych i ledwo zdążyłem, bo rano jeszcze bawiłem się w regulację tylnej przerzutki.

Początek trasy to powtórka z mojego zeszłotygodniowego wypadu na Wieżycę. Dziś generalnie spokój na drogach więc śmigało się bardzo przyjemnie.

Za Kczewem © sirmicho


Za Kczewem trafiliśmy na bardzo fajny i stromy podjazd. Potem w okolicach Czeczewa (albo Piekiełka, nie pamiętam dokładnie) był genialny zjazd, na którym pobiłem swój rekord prędkości, który od dziś wynosi 63,17 km/h.

Droga we mgle © sirmicho


A pod domem, co pewnie jest wynikiem wcześniejszych regulacji, pierdyknęła mi linka od tylnej przerzutki. I teraz mam kłopot, bo jutro na cmentarze chciałem jechać a tu linki nie mam:/ Może przełożę z Fischerka o ile się do czegoś ta linka nada.

Dzięki Adaś za fajną wycieczkę. Zgadamy się jeszcze kiedyś na kolejne. No i fajowy masz rower:)

Kategoria wypady


Dane wyjazdu:
112.12 km 31.00 km teren
05:22 h 20.89 km/h
Maks. pr.:56.52 km/h
Temperatura:
Podjazdy:820 m

Do Wieżycy

Niedziela, 24 października 2010 · dodano: 24.10.2010 | Komentarze 9

Moim celem była od jakiegoś czasu Wieżyca. Niedawno byłem na służbowym wyjeździe w Kolanie (pod Wieżycą). Chciałem na ten wyjazd dojechać i wrócić rowerem. Niestety z przyczyn formalnych nie udzielono mi pozwolenia na dojazd bikiem. Co się odwlecze to nie uciecze. Pojechałem dzisiaj.

Z początku podróż układała się kiepsko. Wyjechałem wczesnym rankiem, jeszcze po ciemku. W Klukowie zrobiłem błąd. Postanowiłem zmienić trasę. Kompletnie nie wiem czemu stwierdziłem, że jednak zawrócę i skieruję się na Rębiechowo, zamiast pchać się przy lotnisku. Może obawiałem się ruchu ulicznego, choć spodziewałem się (i słusznie), że ten nie będzie duży z racji tego, że jest niedziela i do tego rano. No ale jak postanowiłem tak zrobiłem. Dobrze wiedziałem, że dojazd do Rębiechowa z Klukowa to droga przez mękę. Nie wiem, może poczułem zew przygody. Zew ów zdechł w momencie jak po ciemku władowałem się w okropne błoto (przy okazji zaliczając glebę na na szczęście suche pobocze). Jeszcze chwilę próbowałem przez to przebrnąć, ale poddałem się i zawróciłem. Słusznie zresztą. No, ale na tym nie koniec. Najgorsze stało się później i spowodowało, że rozważałem powrót do domu. Ilość błota, które zapaćkało mi napęd, spowodowała, że zerwała się spinka łańcucha. Ciemno jak w... nocy, do tego jakiś pies ujada, budząc pewnie właścicieli posesji, a ja z latarenką szukam dwóch części spinek w błocie. W końcu szlag mnie trafił i wróciłem do roweru. Na szczęście jestem dość przezorny i miałem zapasową. Jak już skończyłem zabawę ze spinką, zrobiło się jasno. Całą drogę jednak martwiłem się o to, że jak ta spinka się nie sprawdzi, to zapasu już nie mam.

Ulica Nowatorów przywitała mnie bardzo fajną ścieżką rowerową. Podobno jest już jakiś czas, ale nie miałem do tej pory okazji nią pojeździć. Na całej długości od ul. Budowlanych aż do Rębiechowa za lotniskiem jest asfaltowa, prawie równiutka ścieżka asfaltowa (miejscami kostka). Bardzo fajny kawałek.

Interesująca sytuacja spotkała mnie w lasach Skrzeszewskich. W ogóle bardzo przyjemnie jechało mi się ten fragment trasy. Droga leśna miejscami miała spore kałuże, ale dało się przejechać bez taplania się w błocku, bo tego już nie chciałbym powtarzać. A co to była za interesująca sytuacja? W pewnym momencie przeciął mi drogę jakiś jeleń (bo na sarnę to było za duże). Trochę mnie wystraszył, bo nie zauważyłem go wcześniej. No i pierwszy raz w życiu spotkałem jelenia (przyjmuję, że to jednak on) na żywo.

Końcówkę dojazdu do Wieżycy zmodyfikowałem. Miałem pierwotnie zamiar w Egiertowie odbić na Rąty i tamtą stroną przebić się na Wieżycę. Ale zaczęło padać i stwierdziłem, że przemęczę się, jadąc krajową dwudziestką. Zmokłem jak cholera, ale chyba szybciej byłem tym sposobem pod osłoną drzew.

Będąc pod Wieżycą głupio było na nią nie wjechać. Usłaną liśćmi drogą wdrapałem się spokojnym tempem na sam szczyt. Kiedy piechotą pokonywałem to samo podejście, będąc w delegacji, spodziewałem się, że będzie trudniej. Stwierdzam, że podjazd na nasz Pachołek jest zdecydowanie bardziej wymagający. Na mapie nie ma zaznaczonego podjazdu na Wieżycę, bo mój zapis GPS coś się rozkraczył, a nie mam pewności jaki przebieg miała ta trasa. W każdym razie wjeżdżałem czarnym szlakiem. Potem, i tego też nie ma na mapce, błądziłem trochę po okolicy. Fajne miejsce. Podobało mi się.

Wracałem inną trasą. Wreszcie wyszło słońce, które nieśmiało zaczęło grzać. Choć nie obyło się też bez deszczu po drodze. W Goręczynie zahaczyłem o sklep, by wreszcie zjeść jakieś śniadanie (Mars i cola).
Widok z Goręczyna © sirmicho

Część trasy (od Dzierżążna) znałem już z wcześniejszej wycieczki "Szlakiem Siedmiu Jezior", którą kiedyś odbyłem razem z Luszim. No to Luszi zobacz co się stało z tym skrótem, którym przejeżdżaliśmy w okolicach Młynka. Jakaś przyrodnicza katastrofa.
Powalone drzewa niedaleko Młynka © sirmicho

Powalone drzewa niedaleko Młynka © sirmicho

Powalone drzewa niedaleko Młynka © sirmicho

Było tych drzew znacznie więcej, jeszcze głębiej. Musiało tam mocno wiać. W ogóle ten odcinek był bardzo nieprzyjemny. Grząsko, mokro i błotnisto. Od tego miejsca jechało mi się zdecydowanie gorzej. Łańcuch niestety nadaje się już do wymiany, przeskoki stały się wręcz irytujące.

Rower po wycieczce nadaje się do gruntownego mycia, ale nie mam dziś już na to siły. Niestety nie obyło się bez uszkodzeń. Niestety moje ochraniacze na buty zaczęły się sypać:/ Gumowy ściągasz przy podeszwie w jednym miejscu odłączył się od materiału. Tak samo rzepy pod podeszwą tracą połączenie z resztą ochraniacza. Czeka mnie szycie.

Mimo przeciwności losu wycieczka była bardzo udana. No i kolejna setka strzeliła w tym roku (trzecia).

A oto trasa:
Kategoria solo, wypady


Dane wyjazdu:
202.27 km 8.00 km teren
07:34 h 26.73 km/h
Maks. pr.:50.82 km/h
Temperatura:
Podjazdy:415 m

Żuławy Wkoło

Sobota, 25 września 2010 · dodano: 26.09.2010 | Komentarze 16

No i stało się. Wystartowałem w maratonie, choć podchodziłem do startu sceptycznie. Po pierwsze mój organizm wyraźnie zwolnił obroty ostatnio, a po drugie nie mogłem doprowadzić mojego roweru do odpowiedniego stanu przed startem. Koniec końców jechałem na obcierającym hamulcu, co w rzeczywistości oznaczało, że jechałem hamując.

Do Tczewa zabraliśmy się (z kumplem i kuzynem) pociągiem. Jeszcze przed startem trochę nam ciśnienie się podniosło. Przy zapisach jasno określiliśmy, że chcemy jechać w jak najwcześniejszej grupie, ale wszyscy razem. Dostaliśmy, a właściwie tylko jeden z nas dostał, maila z informacją, że cała nasza trójka startuje o 9.15. Cóż, w biurze startowym na miejscu okazało się, że tylko kuzyn jest zapisany na 9.15 a reszta na 9.30. Ale na starcie i tak ustawiliśmy się z grupą o 9.15 (uprzednio ustalając to z obsługą).

Przed startem © sirmicho

Rumaki © sirmicho


Skoro napomknąłem już o organizacji to od razu napiszę co mam do napisania na ten temat. Trasa zmieniała się kilkakrotnie. Nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie fakt zmiany trasy dzień przed wyścigiem. Dystans zwiększył się o 5 km. Ale to też nic takiego. Dzień przed wyścigiem okazało się również, że obsługa mety kończy pracę o 19:00 a nie o 20:00, co dla niektórych mogło mieć znaczenie. Oprócz informacji na stronie (która nie została zresztą jakoś wyeksponowana) nie został rozesłany mail do uczestników. Moim zdaniem o takich rzeczach powinno się uczestników informować. Co jeszcze z minusów? Bufety. Nie chodzi mi o jakość, bo były rewelacyjne. Właściwie niczego na nich nie brakowało - była woda, pyszne pierożki, grochówka, kluseczki, banany - i wszystko było smaczne. Natomiast bufetów było mniej niż zostało to zaznaczone na mapie. Na najbardziej wymagającym odcinku (Malbork - Janowo), gdzie jechaliśmy pod wiatr, krajową 55-tką przy sporym ruchu samochodowym, i pagórkowatym (jak na Żuławy) terenie, nie było żadnego bufetu, mimo oznaczenia bodaj dwóch na mapie. Zresztą tuż za Malborkiem miałem kryzys. Ale to taki, że aż musiałem się zatrzymać i zeżreć dwa marsy popijając dużą ilością isostara. Potem jechało mi się już lepiej, ale przyznam szczerze, że nie było mi łatwo.

Kolejny minus to nawierzchnia. Momentami, a było ich całkiem sporo, więcej było dziur niż asfaltu. Góralem pół biedy, ale koledzy i koleżanki na kolarzówkach musieli uważać.

Początkowa część trasy minęła bardzo szybko. Doczepiliśmy się do grupki kolarzy i gnaliśmy za nimi aż do Świbna. Tam załapaliśmy się na pierwszy kurs promu, co oznaczało, że dogoniliśmy grupę startującą o 9:00. Gdybyśmy nie załapali się na prom to musielibyśmy odczekać na brzegu jakieś pół godziny na kolejny kurs.

Na prmie w Świbnie © sirmicho

Na promie w Świbnie © sirmicho


Po drugiej stronie brzegu peleton szybko się rozrzedził i potworzyły się mniejsze grupki. Minąłem w pewnym momencie Kugu, ale potem dziewczyna nas zdystansowała. Czytając jej relację jestem pod wielkim wrażeniem. Kugu - świetny czas.

Do Ostaszewa jechaliśmy w grupce składającej się z czterech osób. Wiatr mocno dawał się we znaki więc co kilometr zmieniał się lider grupki, dając osłonę pozostałej trójce. W Ostaszewie zjechaliśmy na bufet (pierożki pycha), natomiast nasz kompan śmignął dalej sam.

Bufet w Ostaszewie © sirmicho


Dalej pojechaliśmy w trójkę stosując dalej kilometrowe zmiany. System sprawdzał się bardzo dobrze. Po minięciu Malborka dopadł mnie kryzys, o czym pisałem wcześniej. Od tego momentu wyczekiwałem z utęsknieniem bufetu w Sztumie, ale jak już minęliśmy zieloną tablicę z przekreśloną nazwą miasta jasne stało się, że tego bufetu tam nie ma. To samo miało miejsce kawałek dalej w Ryjewie. W końcu zatrzymaliśmy się przy jakimś sklepie i zaopatrzyliśmy się w odpowiednie napoje.

Bufet spotkaliśmy dopiero w Benowie. Kawałek dalej, w Białej Górze zrobiliśmy krótki postój nad Nogatem, żeby przyjrzeć się okazałej śluzie.

Śluza w Białej Górze © sirmicho

Śluza w Białej Górze © sirmicho

Śluza w Białej Górze © sirmicho


Za wikimapia.org:
Śluza komorowa o konstrukcji betonowej, z wrotami dwuskrzydłowymi o napędzie ręcznym, oblicowana cegłą klinkierową. Całkowita długość - 104,5m. Długość samej komory - 57m. Zbudowana w latach 1912 - 1915. Łączy Wisłę z Nogatem od czasu zamknięcia jego poprzedniego biegu tamą przeciwpowodziową.


Jeszcze jeden bufet czekał na nas w Miłoradzu, a potem już meta w Tczewie. Myślałem, że ostatnie kilometry pójdą łatwo, bo jechało się nawet całkiem sprawnie, ale asfalt był tak dziurawy, o czym z resztą informował napis na jezdni "dzióry!", że moje pośladki błagały o litość. A do tego nażarłem się grochówki w bufecie... i sami wiecie co się dzieje, podczas takiej trzęsiawki.

Na metę dotarliśmy w okolicach godziny 17:00, gdzie od razu powitały nas panie, wręczające medale i dyplomy. Na miejscu można było skorzystać z masażu oraz zjeść ostatni posiłek (pyszny makaronik) maratonu. Na masaż nie starczyło czasu, bo szybko musieliśmy się zwinąć na pociąg.

Już na mecie © sirmicho


Przed startem mieliśmy plan, by do Gdańska wrócić na kołach (żeby przekroczyć magiczną granicę 200 km), ale szczerze mówiąc byłem tak wyczerpany, że chyba bym nie przeżył takiej jazdy po zmroku. Poszliśmy na kompromis i dojechaliśmy do Gdańska Głównego pociągiem, a potem już na kołach po ścieżce do Oliwy i już w egipskich ciemnościach rozświetlanych przez nasze lampki (czołówka z lidla nawet dała radę) przez las pomknęliśmy w górę na Owczarnię.

Małe podsumowanie
Wynik maratonu to przejechane 170 km w czasie 7:39:42 (wliczając w to postoje).
Z dojazdami od i do domu udało się przekroczyć magiczną granicę 200 km z czego jestem bardzo dumny. Niniejszym pobiłem rekord najdłuższego dziennego dystansu (poprzedni wynosił 140 km). Przede wszystkim cieszę się, że udało mi się zwalczyć nie najlepszą dyspozycję, zarówno swoją jak i roweru.
Mimo kilku niedociągnięć organizatorskich to mimo wszystko uważam imprezę za udaną. Wymieniłem już minusy, a z plusów to: bardzo dobrze oznaczona trasa za pomocą farby na jezdni; obstawione skrzyżowania przez straż miejską i policję (choć na najtrudniejszym skrzyżowaniu obstawy zabrakło); obsługa trasy na motocyklach, dawała poczucie bezpieczeństwa; wyśmienita atmosfera zwłaszcza na punktach postojowych (bufetach); pyszne jedzenie tamże.

No a dzisiaj wszystko mnie boli. Ale warto było.

A oto trasa w całej okazałości:


Zdjęcia:
Galeria 1
Kategoria wypady


Dane wyjazdu:
82.66 km 14.00 km teren
04:39 h 17.78 km/h
Maks. pr.:42.27 km/h
Temperatura:
Podjazdy:214 m

Powrót na Wyspę Sobieszewską

Czwartek, 2 września 2010 · dodano: 02.09.2010 | Komentarze 2

Pogoda beznadziejna. Wiatr wiał jak szalony. Deszcz padał już jak wyjeżdżaliśmy (na szczęście nie przeginał). Nawet nie miałem za bardzo ochoty jechać na dalszy wypad. Ale Ania mnie namówiła. Zresztą miałem głód jeżdżenia i namawiać długo nie musiała. Szybkie przemyślenie gdzie tu moglibyśmy się wybrać. I jest, padło na Wyspę Sobieszewską. Cztery miesiące temu byliśmy i zwiedziliśmy zachodnią część wyspy - rezerwat Ptasi Raj. Tym razem chcieliśmy objechać Wyspę Sobieszewską niebieskim szlakiem.

Dojazd i powrót na wyspę wyglądał identycznie jak ostatnio. Natomiast wycieczka po Sobieszewie przebiegła następującym szlakiem:


Chcieliśmy przejechać niebieskim szlakiem, co oznaczałoby jazdę częściowo po lesie (a w lesie po deszczu błotko zapewne) więc zdecydowałem, że jednak tę pierwszą część trasy przetniemy główną drogą na wyspie. Zdjęć nie robiłem na tym kawałku. Ale w skrócie krajobraz wyglądał mniej więcej tak: "Pokoje", "Wolne pokoje", "Domki w sadzie", "Hotel". A wyspa jakby wymarła. Skończyły się wakacje, nie ma pogody i zastój w interesie. Mało ludzi na ulicach. No ale akurat nam to raczej nie przeszkadzało.

Pierwszą ciekawostką, jaką mijaliśmy (z oddali, nie zbliżyliśmy się do tego miejsca) jest Forsterówka, czyli rezydencja gauleitera i obergruppenführera SS Alberta Forstera.


W końcu dojechaliśmy do Przekopu Wisły.
Przekop Wisły © sirmicho

Przekop Wisły © sirmicho


Za wikipedia.pl:
Przekop Wisły - nowe ujście Wisły powstałe w latach 1890 - 1895 koło Świbna przez wykopanie nowego koryta rzeki na odcinku od Przegaliny do Zatoki Gdańskiej. Dotychczasowe ujście Leniwki od przekopu do ujścia w Gdańsku nazwano Martwą Wisłą. W okresie sezonu turystycznego przez Przekop Wisły pomiędzy Świbnem i Mikoszewem działa przeprawa promowa na trasie z Gdańska ku Mierzei Wiślanej (Droga wojewódzka nr 501).
Czytaj więcej.

Uzupełniając powyższy opis - dziś przeprawa promowa nie funkcjonowała z powodu awarii.

Potem ruszyliśmy ul. Świbnieńską do Przegaliny. Wzdłuż drogi można zauważyć dużo domków jednorodzinnych starej zabudowy - z drewna. Co charakterystyczne, niemal każdy dom miał od frontu werandę. Jakaś taka lokalna moda. Niestety nie zrobiłem ani jednego zdjęcia, choć niektóre z tych domków były całkiem ładne.

Po drodze przecięliśmy szyny wąskotorówki. Jak się później okazało był to fragment dawnej trasy Gdańskiej Kolei Dojazdowej.

Za wikimapia.pl:
Trasa dawnego zjazdu kolejki wąskotorowej z wału przeciwpowodziowego do przyczółka promowego ma lewym brzegu Wisły. Tędy biegły tory i cały skład kolejki wąskotorowej pokonywał wysokość 6m zjeżdżając na ukos z wału przeciwpowodziowego do przyczółka promowego.
Przystanek kolejowy na wale przez PKP nazywany był Różankowo - na cześć polskiego inżyniera Różankowskiego, który podejmował wysiłki na rzecz zabezpieczenia Wyspy przed wielką wodą.


Dotarłszy do północno-wschodniego krańca wyspy napotykamy na śluzę w Przegalinie.

Za wikipedia.pl:
Śluza w Przegalinie - to śluza komorowa w Gdańsku, w dzielnicy Wyspa Sobieszewska (na południowo-wschodnim krańcu wyspy) umożliwiająca żeglugę śródlądową między Martwą Wisłą i Przekopem Wisły. Wspólnie z portem rzecznym w Przegalinie stanowi węzeł wodny Przegalina.
Przeznaczeniem śluzy była również regulacja wód Wisły i zabezpieczenie przeciwpowodziowe dzielnic i osiedli Gdańska położonych nad Martwą Wisłą.
Obiekt hydrotechniczny w Przegalinie składa się z dwóch śluz : czynnej "Południowej" (powstałej w latach 1975-1982) i nieczynnej od roku 1992 "Północnej" (oddanej do użytku w roku 1895). Nad śluzą wybudowano most (łączący Wyspę Sobieszewską z Żuławami Gdańskimi) na który wprowadzono również trasę Gdańskiej Kolei Dojazdowej do Świbna. Śluza Północna została wpisana do rejestru gdańskich zabytków.


Wjechaliśmy w ulicę Przegalińską, która... no niestety, najwygodniejsza nie jest. Wąska na jedno auto, a jest dwukierunkowa i na dodatek jeżdżą po niej autobusy. Co prawda rzadko, ale dwa nas minęły. Nawierzchnia to płyty betonowe zalane asfaltem, a obecnie to dziura na dziurze. Ale... ma swój klimat. Jedziemy cały czas wzdłuż Martwej Wisły.
Martwa Wisła © sirmicho


A za moimi plecami podczas gdy robiłem to zdjęcie, w oddali stoi schronisko dla bezdomnych im św. Brata Alberta. Oczywiście wtedy o tym nie wiedziałem. Teraz przeczytałem i udaję mądrego. To tak jak Hubert Urbański zgrywa omnibusa w Milionerach, a wszystkie informacje ma na ekranie.

Chwilę później, po przeciwnej stronie Martwej Wisły, wyłoniła się góra... fosfogipsów. Tak, to ta słynna na całą Polskę bomba ekologiczna w Wiślince.
Ciekawe, że coś jeszcze chce rosnąć na tej hałdzie.
Hałda fosfogipsów w Wiślince © sirmicho

Hałda fosfogipsów w Wiślince © sirmicho

Hałda fosfogipsów w Wiślince © sirmicho

Aha, no i hałda śmierdziała. Czuć było chemię w powietrzu, mimo tego, że wiatr wiał mocno (było jakieś 7-8 m/s) w kierunku hałdy, a nie od hałdy.

Gratisowo filmik od Nieformalnej Grupy Inicjatywnej "Fosfi":


W dalszej części trasy minęliśmy ośrodek rehabilitacyjno-wypoczynkowy dla niewidomych z bardzo ładnym zabytkowym dworkiem.

Za stroną internetową ośrodka:
Główny budynek, nazywany Dworkiem, został wybudowany w 1902 roku i odnowiony w roku 2002. Znajduje się w nim 8 pokoi 2-osobowych z łazienkami z prysznicami, w tym 1 apartament dwupokojowy. Na parterze mieści się recepcja i biuro, mieszkanie sióstr oraz sala konferencyjna i kaplica.

W końcu docieramy do głównej drogi - ulicy Turystycznej, która nawiasem mówiąc ma dwa dość długie odcinki ścieżki rowerowej (wszak to fragment Szlaku Bursztynowego). Przed powrotem do domu wpadliśmy na rybkę do restauracji, która nazywa się po prostu "Ryba". Bardzo miła obsługa, ceny nie wygórowane, no i smaczne jedzenie. Smakowało równie dobrze jak wyglądało:
Ryby w Sobieszewie © sirmicho


Wróciliśmy do domu tą samą droga, którą przybyliśmy. Powrót był nieco wolniejszy, ale nie ma się co dziwić, skoro najedliśmy się do syta.

No i szacun dla mojej żony. To jej najdłuższy dystans rowerowy w życiu. A teraz, tak zajarana dzisiejszym wynikiem weszła na stronę Żuław Wkoło i rozważa start w imprezie :) Zobaczymy.
Kategoria wypady, z Anią


Dane wyjazdu:
140.14 km 45.00 km teren
06:39 h 21.07 km/h
Maks. pr.:46.07 km/h
Temperatura:
Podjazdy:730 m

Moja pierwsza setka... z nawiązką

Czwartek, 26 sierpnia 2010 · dodano: 26.08.2010 | Komentarze 7

Na dziś plan był prosty - przejechać więcej niż 100 km... pierwszy raz w życiu. Wyznaczyłem trasę, która przekraczała setkę dość znacznie. Pogoda nie zachęcała. Na niebie kłębiły się ciemne chmury, a wiatr wiał jak szalony. Ale szkoda, żeby taki plan przepadł.

Oto trasa:


Nie będę się za bardzo rozpisywał, bo jestem już bardzo zmęczony, a jutro czeka mnie wyjazd. Skupię się tylko na ciekawszych aspektach wycieczki.

W drodze w okolicach Łapina © sirmicho

Kuba odpoczywa © sirmicho

Kawałek płyty nagrobnej, leżący na drodze © sirmicho

Obwodnica widziana z Pruszcza Gdańskiego © sirmicho


Po przejechaniu przez Pruszcz wbiłem się na polne drogi (choć zaczynało się obiecująco jako ul. Bursztynowa), którymi dojechałem do drogi leżącej na szlaku mennonitów. Mimo, że droga była praktycznie pozbawiona ruchu samochodowego i można swobodnie i bezpiecznie poruszać się jezdnią, to trwały prace nad układaniem ścieżki rowerowej. I to na bardzo długim odcinku. Część tej ścieżki już funkcjonuje. A wygląda tak:
Ścieżka na szlaku mennonitów - Lędowo/Wróblewo © sirmicho

Ścieżka na szlaku mennonitów - Lędowo/Wróblewo © sirmicho

Przejazd przez Motławę na szlaku Mennonitów w Wróblewie © sirmicho

Polecam.

Po dotarciu do Tczewa zrobiłem kilka fotek mostom Lisewskim. Oto co o mostach mówi wikimapia:
Zabytkowe mosty - drogowy i kolejowy. Mają swój rodowód w linii kolejowej Królewiec - Berlin. Pierwszy most - południowy, zbudowany w latach 1850 - 1857, o konstrukcji kratowej, wspieranej na filarach, ozdobionej neogotyckimi wieżyczkami. Na ówczesne czasy konstrukcja należała do najdłuższych na świecie. Drugi most wzniesiony został równolegle po stronie północnej, w latach 1888 - 1890. Mosty były wysadzone dwukrotnie - przez Polaków - w 1939 i Niemców - w 1945.
Mosty Lisewskie w Tczewie © sirmicho

Mosty Lisewskie w Tczewie © sirmicho

Mosty Lisewskie w Tczewie © sirmicho


Potem na bułkę z mielonym i serem. Ale musiałem się nieźle naszukać punktu gastronomicznego serwującego takie specjały. W Tczewie chyba nie jadają takich rzeczy. Zatem robię mu reklamę. Dobre było.
Bar Gusto w Tczewie, w którym posiliłem się cheeseburgerem za 5 zł © sirmicho


A tuż za Trąbkami Małymi (notabene przy ul. Spacerowej) wydarzyło się to:
No i stuknęła setka tuż za Trąbkami Małymi © sirmicho

Fanfary, szampan, tort, toast okolicznych mieszkańców, huczna zabawa. A potem ruszyłem dalej.

W drodze powrotnej © sirmicho


Podsumowując. Bardzo udany wypad, mimo upierdliwego wiatru, który za wszelką cenę starał się pokrzyżować mi plany. Najbardziej doskwierały mi jednak długie spodnie, które wybrałem na tę wycieczkę. To, że długie to dobrze, ale one mają tak cienkiego pampersa, że już po trzydziestu kilometrach czułem jak mi się siodełko... no:) Tak na prawdę trudy wycieczki zacząłem odczuwać dopiero pod Tczewem (70 km), a wydawało mi się, że nastąpi to dużo wcześniej. Trudy trudami, ale otwarcie mówię, że gdybym musiał przejechałbym dłuższy dystans. Po prostu czułem kilometry w nogach.
Bolące kolano spisywało się bardzo dobrze i nie sprawiało mi problemów. Zaczęło się buntować dopiero jakieś 30 km przed domem. Cóż dostało ponownie wycisk.

No i to tyle.

Aha, nie omieszkałem poinformować z trasy Lusziego, że właśnie przegoniłem go w statystyce dystansu w 2010 roku. Odpisał: "O niee... wiedziałem, że tak będzie". Spokojnie Luszi, dwa dni pojeździsz to znowu mnie odstawisz.
Kategoria wypady


Dane wyjazdu:
25.82 km 6.00 km teren
01:34 h 16.48 km/h
Maks. pr.:41.32 km/h
Temperatura:
Podjazdy:196 m

Ergo Arena, morze i cmentarz

Niedziela, 22 sierpnia 2010 · dodano: 22.08.2010 | Komentarze 1

Tak jak w tytule. Pojechaliśmy dzisiaj zobaczyć Ergo Arenę z zewnątrz.


Przy okazji zobaczyliśmy budynek, w którym Ania będzie pracować od października.


Potem ścieżką nadmorską do Jelitkowa na lody. Potem do Oliwy, na cmentarz. I Kościerską do domu.

Taki niedzielny wypadzik.
Kategoria z Anią, wypady


Dane wyjazdu:
47.11 km 22.00 km teren
02:38 h 17.89 km/h
Maks. pr.:45.12 km/h
Temperatura:
Podjazdy:400 m

Miało być niebieskim szlakiem

Sobota, 21 sierpnia 2010 · dodano: 21.08.2010 | Komentarze 1

Ania śmigała dziś rano do pracy więc pomyślałem, że ją odprowadzę do Wrzeszcza a potem sobie gdzieś skoczę. W zamiarze miałem niebieski szlak w TPK. Znam go fragmentarycznie, myślę, więc warto by go poznać w większej części.

Wstaliśmy przed szóstą, a kilka minut po brykaliśmy już naszymi rowerkami. Do Wrzeszcza standardowo. Po rozdzieleniu pojechałem ulicą Do Studzienki, potem Traugutta, Sobieskiego i Wileńską, celem dotarcia na Morenę. Nie spodziewałem się, że będzie to tak wymagający odcinek. Jadąc Wileńską miałem już dość, a przecież to dopiero początek. Okazało się w międzyczasie, że wzdłuż Wileńskiej, już przed skrzyżowaniem z Jaśkową Doliną, wiedzie ścieżka rowerowa. Dobrze, że ją wypatrzyłem, bo była kompletnie nieoznakowana (ani pionowo, ani poziomo, ani nawet krzyżowo).

Na Morenie, moich starych śmieciach, tam się wychowywałem, śmignąłem wzdłuż Jaśkowej, potem chodnikiem (tak, tak, chodnikiem, bo nie będę ryzykował potrącenia jadąc Rakoczego) i Bulońską (tu już po jezdni). Myśliwską pociągnąłem aż do zjazdu na poligon. Na Myśliwskiej dwa absurdy - pierwszy to ścieżka rowerowa, o której istnieniu dowiedziałem się po jakimś czasie. Wszędzie w Gdańsku ścieżki są czerwone, a na Myśliwskiej to chodnik jest czerwony, a ścieżka szara. Nieoznakowana. Cóż, była kiedyś oznakowana znakami poziomymi, ale widać, że prowadzone były tam jakieś remonty, bo wymalowany rower został rozebrany a potem poskładany w bliżej nieokreśloną formę. Druga bzdura to zatoczka dla autobusów na samym końcu. To znaczy zatoczka jest w porządku, ale wstawiono przed nią znak zakaz ruchu z napisem "nie dotyczy komunikacji miejskiej", co oznacza, że powinienem zsiąść z roweru i poprowadzić go kilkanaście metrów, żeby zjechać na polną dróżkę. A wystarczyłoby doczepić mój ulubiony znak:


Dalsza część to przeprawa przez teren dawnego poligonu. Niestety miejscami, a dokładnie w jednym miejscu, trasa totalnie zryta przez quady (miejsce przejazdu przez strumyk). Straszne.

W końcu dopchałem się do niebieskiego szlaku. I miałem już dość. To chyba nie był odpowiedni dzień na takie wojaże. Ale skoro już tu jestem...

Dolina Strzyży jest piękna. Trasa niebieskiego i zielonego szlaku w tym miejscu również. Teren zróżnicowany - górka, dołek, górka, dołek, kałuża, górka, błotko. Super. A dokoła piękne widoki ze Strzyżą w tle. Tak mnie zaaferowały te górki i dołki, że przeoczyłem miejsce, w którym szlaki się rozbiegają i jechałem kawałek zielonym, którym zazwyczaj tamtędy przejeżdżałem. Znalazłem w końcu odnogę i powróciłem na niebieski, przekraczając Strzyżę przez mostek. Okazało się, że bez sensu, bo już za moment szlaki znów się zbiegały i prowadziły na Matemblewo.

Tam zatrzymałem się na moment. Napiłem się ze źród... z kranu. Woda również smakowała jak z kranu. Od razu przeszła mi myśl, że szkoda, że nigdy tej wody nie próbowałem. Dziś spróbowałem i mi wystarczy. Do tej ze Źródła Marii się nie umywa... dosłownie.

Z powrotem na rower i niebieskim do Słowackiego. Nigdy nie przekraczałem Słowackiego w tym miejscu... i nigdy nie będę. Okazało się, że po drugiej stronie niebieski szlak prowadzi karkołomnym spadkiem a potem kretyńsko stromym podjazdem. Nie, dziękuję, pomyślałem i pojechałem chodnikiem w górę Słowackiego. I dobrze zrobiłem, bo za moment wjechałem sobie do lasu szerokim wjazdem (znów zakaz ruchu za wyjątkiem pracowników leśników) i kawałek dalej dołączyłem do niebieskiego szlaku. Dróżka była bardzo fajna i przyjemna prócz dwóch momentów, w których trzeba było zsiąść z rumaka i przenieść go przez walające się kłody. Panowie leśnicy - uprzątnijcie je.

Niebieskim szlakiem, który niestety miejscami rozryty był przez wielkie opony ciężkich pojazdów, dotarłem w końcu do skrzyżowania Szwedzkiej Grobli z Kleszą. Myślę sobie, że teraz to już z górki i lajcik. Jadę więc niebieskim szlakiem pełny nadziei. Cóż, szybko nadzieja wyparowała. Mimo, że Klesza, która idzie w miarę równolegle do szlaku, prowadzi mocno w dół, to niebieski szlak poprowadzony jest na grzbiecie górki. Bardzo ładnie, nie powiem, ale też niebezpiecznie. Dróżka wąska, upstrzona wieloma korzeniami. Jechało się ciężko, choć szybko. Było kilka zjazdów i wjazdów.

W końcu dotarłem do Doliny Węży i od tego miejsca zaczęły się kłopoty. Trasa, choć do tej pory wcale nie była łatwa, przeobraziła się w koszmar. Zaliczyłem nawet pierwszą w spd glebę. Musiałem gwałtownie zahamować, bo przed kołem wyrósł mi nagle pieniek. Straciłem równowagę, rower zaczął się przechylać na nogę i noga... wypięła się z pedała, co bardzo mnie ucieszyło. Mniej radości sprawił mi fakt, że nastąpiło to już jak leżałem na ściółce. Grunt, że nic mi się nie stało. Z powrotem na rower i jazda dalej. Ale nie. Okazało się, że czeka mnie droga prosto do grobu. Stomo w dół, masa wijących się po ziemi korzeni. Nie, nie dziękuję. Sprowadzenie roweru sprawiło mi sporo problemów, nie wiem jak można tamtędy zjechać. A sądząc po śladach jakie tam widziałem to się dało. Niestety nie miałem ze sobą aparatu, bo tę górkę warto było sfotografować.

No to jestem w Dolinie Radości i na ul. Bytowskiej. Śmigam dalej, wiedząc, że za chwilę czeka mnie męczący wjazd na Pachołek. Wybrałem jednak wariant łatwiejszy (czyt. przejezdny) czyli na Pachołek wjechałem utwardzoną nawierzchnią od ul. Tatrzańskiej. Na Pachołku chwilę odsapnąłem i ruszyłem dalej. Zazwyczaj na rozwidleniu wybieram szlak zielony. Tym razem pojechałem niebieski, bo takie było założenie tej wycieczki. Pal licho, że i tak nie jechałem niebieskim cały czas. Nieistotne. Bardzo fajna droga. Niestety szybko następuje zjazd, a potem mocny podjazd, czego na zielonym szlaku się nie doświadcza. Ale całkiem fajny jest szlak w tym miejscu, choć zdecydowanie nie na moje siły tego dnia. Wjechałem, ale z jęzorem wkręcającym się w szprychy.

Docieram w końcu na Drogę Nadleśniczych, która wciąż jest mokra i błotnista. Z uśmiechem na twarzy mijam drzewo, na korze którego niebieska strzałka zachęca mnie bym skręcił w prawo.
- Spitalaj - klnę do niej pod nosem i jadę prosto, wiodący widokiem szerokiego asfaltu.

A tam już wiadomo - zjazd do Spacerowej, przejażdżka koło Reala, trochę kamieni i już jestem w Owczarni.

Ufff... można odsapnąć.

Nie, nie można. Tata dzwoni. Prosi o asystę. Trzeba psa do weterynarza dostarczyć. Szczepienie.
- Okey - mówię i jadę. Do nich mam rzut beretem, ale po wyczerpującej wycieczce to i rzut beretem sprawia problemy.

Nazar, bo tak się ów zwierz nazywa, został zapakowany do auta. Wizyta u weta przebiegła bezboleśnie i bezproblemowo. Od rodziców wracało mi się całkiem przyjemnie.

No i to wszystko... wreszcie usiadłem i mogę odpocząć.

Dzwoni telefon.
- Cześć, kochanie - wita damski głos. Zaraz kończę. Przyjedziesz po mnie?

_______

Trasa:


_______
No i na koniec zagadka, ale od razu uprzedzam, że oprócz pochwały w komentarzu oraz dumy i zadowolenia zgadującego, nie została przewidziana żadna nagroda.
Oto Nazar:


Jakiej jest rasy?
Dla ułatwienia podpowiem, że nie jest to:
Kategoria solo, tpk, wypady


Dane wyjazdu:
32.71 km 8.00 km teren
02:17 h 14.33 km/h
Maks. pr.:46.07 km/h
Temperatura:
Podjazdy:324 m

Z Pachołka na Donas zorganizowaną grupą

Niedziela, 8 sierpnia 2010 · dodano: 09.08.2010 | Komentarze 1

W niedzielę ruszyliśmy do Oliwy tradycyjnie ulica Kościerską. Pod katedrą w Oliwie zebrała się grupka rowerzystów, którą poprowadzić miał marchos.
Zbieramy się pod katedrą w Oliwie © sirmicho


Trasa była nam dobrze znana, bo kilka razy z żoną już nią jechaliśmy. Grupką wjechaliśmy (część weszła) na Pachołek, skąd następnie śmignęliśmy zielonym szlakiem, drogą Nadleśniczych i asfaltem, aż do Gołębiewa. Stamtąd żółtym szlakiem do Źródła Marii, gdzie każdy (no, prawie) miał okazję posmakować wody.
Od lewej: sirmicho, adas172002, marchos, Luszi © sirmicho


Ze źródełka kontynuowaliśmy jazdę żółtym szlakiem (no, nie do końca, lekko zmodyfikowana trasa) do góry Donas.
Wieża widokowa na górze Donas © sirmicho

Marchos i ja - widok z wieży widokowej na Donasie © sirmicho

Widok z wieży na Górze Donas © sirmicho

Widok z wieży na Górze Donas © sirmicho


Wycieczka była bardzo udana. Miałem okazję poznać fajnych ludzi, w tym dwóch panów z bikestats: marchosa i adasia172002. Do wycieczki dołączył też Luszi z żoną, których miałem okazję poznać wcześniej.

Tempo wycieczki bardzo spokojne. Pogoda dopisała, choć zapowiadane były deszcze. Nie spadła ani kropla.
Dzięki za wycieczkę, fajnie byłoby w podobnym gronie wybrać się ponownie.

Kategoria tpk, wypady


Dane wyjazdu:
57.22 km 8.00 km teren
03:04 h 18.66 km/h
Maks. pr.:41.32 km/h
Temperatura:
Podjazdy:209 m

Wybory, Westerplatte i mecz

Niedziela, 4 lipca 2010 · dodano: 04.07.2010 | Komentarze 0

Dziś zapowiadał się bardzo bogaty w wydarzenia dzień:) Rzecz najważniejsza to wybory. Wybraliśmy się z Anią na wycieczkę, zahaczając w pierwszej kolejności o punkt wyborczy.

Śmignęliśmy potem do Gdańska naszą standardową trasą. Już na samym początku poczuliśmy dreszczyk emocji, bo w lesie, po raz kolejny, przeciął nam drogę dzik. Rozpędzony zbiegł z górki i przebiegł kilkanaście metrów przed nami. W miejscu, z którego biegł, wysoko na górce, wałęsało się stadko małych dzików... takich już trochę odrośniętych.

W samym Gdańsku przetestowaliśmy nowe pasy rowerowe na ul. Rajskiej. Bajeczka:) Super sprawa. Bez problemu, bezpiecznie przemieściliśmy się Rajską, a potem bocznymi uliczkami do Ogarnej. Teraz to można rowerem po Starym Mieście jeździć:)

ul. Rajska w Gdańsku © sirmicho

z Motławy © sirmicho

A to taki zwykły ja © sirmicho


Naszym celem dziś było Westerplatte. Opracowałem dwie trasy. Pierwsza zakładała przejazd przez most wantowy. Spodziewaliśmy się dużego ruchu, ale z racji tego, że był to niedzielny poranek uznaliśmy, że warto spróbować. No i faktycznie, ruch samochodowy nie był uciążliwy. A nasz most wantowy przedstawia się tak:

Most wantowy w Gdańsku © sirmicho

Z drugiej storny mostu © sirmicho


Na Westerplatte ludzi było niewiele. Mieliśmy mało czasu więc przespacerowaliśmy się pospiesznym krokiem.
Cmentarz Obrońców Westerplatte © sirmicho

Ruiny koszar © sirmicho

Za wikimapia.org:
<em>
Jesienią 1934 r. przystąpiono do budowy n o w y c h k o s z a r, które oddano do użytku w 1936 r.

Nowe koszary zlokalizowano mniej więcej w środku i w jednakowej odległości od wybudowanych wcześniej wartowni. Koszary stanowił jednopiętrowy budynek konstrukcji żelbetonowo-szkieletowej, wypełnionej 50- -centymetrowym murem. W kondygnacji piwnicznej urządzono pomieszczenia wyznaczone na radiostację nadawczo-odbiorczą, kabinę bojową nr 6, zwaną również wartownią o tej samej numeracji, elektrownię bojową oraz magazyn amunicyjny. W dolnych kondygnacjach znalazło się także miejsce na kuchnię, stołówkę, magazyn żywnościowy i garaż na samochód osobowy. Na parterze zlokalizowano pomieszczenie podoficera dyżurnego. Zainstalowano w nim centralę telefoniczną, były tam również umywalnie, centrala szefa kompanii i czterosegmentowa sala żołnierska. Na piętrze znajdowała się kancelaria dowódcy Składnicy, izba chorych wraz z gabinetem lekarskim, pokoje oficerów i podoficerów służby zawodowej. W odróżnieniu od służby zawodowej, podoficerowie służby czynnej spali razem w jednej sali z żołnierzami. Na piętrze znajdowały się również łazienki dla podoficerów.

Budynek nowych koszar miał kształt niesymetrycznej litery T, ustawionej częścią poprzeczną równolegle do kanału portowego. Dach budynku koszarowego był płaski, ze względu jednak na bliskie położenie wyższych budynków po drugiej stronie kanału portowego nie miał praktycznego zastosowania ani jako punkt obserwacyjny, ani jako stanowisko ogniowe. Budowa koszar w kształcie litery T, z niezakwaterowaniem ludzi w części poprzecznej, miała na celu ochronę załogi przed niespodziewanym atakiem ogniowym od strony kanału portowego. W załamaniu budynku koszarowego odbywały się zbiórki załogi oraz odprawy wart niewidoczne od strony Gdańska.

Mimo tak przemyślnego wybudowania wartowni i koszar, wiedziano aż nadto dobrze, że nie odpowiadało to właściwym wymogom do prowadzenia normalnej walki w czasie wojny z regularną armią. W początkowym założeniu stanowić miały one jedynie obronę przed wywrotową działalnością paramilitarnych organizacji hitlerowskich, wykazujących coraz bardziej agresywną działalność w Wolnym Mieście Gdańsku.</em>

A to już słynny i rozpoznawalny przez każdego Polaka, pomnik Obrońców Wybrzeża. Został uroczyście odsłonięty 9. pażdziernika 1966 r., jego autorami są Adam Haupt, Franciszek Duszeńko i Henryk Kitowski.
Pomnik Obrońców Wybrzeża © sirmicho

Nigdy więcej wojny © sirmicho


Bączek © sirmicho

Rodzeństwo © sirmicho

Wybrzeże z gruzu © sirmicho


Wróciliśmy inną drogą. Zamiast pchać się Sucharskiego pojechaliśmy Pokładową. Nawierzchnia pozostawia wiele do życzenia (lekko mówiąc) - łata na łacie, łatę pogania, a dziury i tak na wierzchu. Ale plusem tej trasy był znikomy ruch. Wyprzedził nas aż jeden samochód.

Nie przejeżdżaliśmy też mostem wantowym a wybraliśmy most Siennicki, do którego doprowadziła nas przyjemna ścieżka rowerowa (choć jej początkowy fragment to jakieś nieporozumienie).

Most Siennicki nad Martwą Wisłą © sirmicho

<em>
Za wikipedia.pl:

most w Gdańsku na Martwej Wiśle otwarty po raz pierwszy w 1912 roku. Konstrukcja mostu wyróżniała się środkową zwodzoną częścią i charakterystycznymi wieżyczkami operatorów mostu. W roku 1927 przeprowadzono przez most linię tramwajową do plaży na Stogach. Podczas wojny most został poważnie uszkodzony. W roku 1947 został odbudowany jako most stały bez zwodzonych przęseł. W latach 70. i 80. most był doraźnie remontowany, a ostatni generalny remont mostu (pod koniec lat 80.) doprowadził do wstrzymania ruchu tramwajowego na Stogi na okres trwania robót.

Do roku 1945 pierwotna konstrukcja mostu nosiła nazwę Breitenbach Brücke (od nazwiska Paula von Breitenbacha, pochodzącego z Gdańska pruskiego ministra). Most zastąpił starą przeprawę promową przez Martwą Wisłę pod Gęsia Karczmą.

W ostatnich latach most Siennicki został odciążony przez nowy most III Tysiąclecia im. Jana Pawła II (będący częścią planowanej Trasy Sucharskiego).</em>
Tak most wygląda teraz (foto wikimapia.org):

A tak wyglądał przed wojną (wikimapia.org):


Na koniec wycieczki wpadliśmy na stadion przy ulicy Abrahama na ostatni mecz sezonu zasadniczego Polskiej Ligi Futbolu Amerykańskiego.

Pomorze Seahawks vs The Crew Wrocław © sirmicho

Pomorze Seahawks vs The Crew Wrocław © sirmicho


Niestety Seahawks przegrali (i to dostali tęgie lanie), ale ten mecz nie miał aż tak wielkiego znaczenia. Jastrzębie i tak zapewniły sobie udział w półfinale przed tym meczem. A półfinał już za tydzień we Wrocławiu z... dzisiejszym rywalem. Miejmy nadzieję, że wynik będzie lepszy.

Do domu wróciliśmy Kościerską. Tym razem już bez towarzystwa dzików.

A oto część dzisiejszej trasy (Gdańsk - Westerplatte - Gdańsk):


P.S. No i pyknęło mi dziś 2000 km :)
Kategoria wypady, z Anią